Akcja książki ma miejsce w Szczecinie, gdzie trwa praca nad renowacją zniszczonych w czasie wojny spichlerzy.
Główni bohaterowie, dziennikarka Paulina i jej partner architekt Igor, starają się uratować miasto przed zamachami. Wszystko zaczyna się podczas koncertu organowego, gdzie ładunek zamocowany pod dachem kościoła, rozrywa torbę, z której wysypuje się mnóstwo kolorowych płatków kwiatów, a między nimi karteczki z dziwnym kodem. Po kilku dniach zamachowiec wysyła maila z groźbami, którego adresatem jest Heiland der Welt.
Jest to czwarty tom z serii „Sedinum”, a zarazem moje pierwsze spotkanie z twórczością tego autora. Od razu powiem, że nie znając wcześniejszych części, nie miałam trudności z czytaniem tej książki. Ogólnie ta historia nie była zła, jednak na początku nie zachęcała mnie do dalszego czytania. Pierwsze około 150 stron trochę mnie znudziło. Tu jakiś architekt, tu jakiś zaginiony jeden z szefów budowy. Wszystko przeplatane z rozdziałami z czasów wojny. A do tego jeszcze grupa Anglików na jachcie w Szczecinie 🤔.Trudno było mi się w tym połapać. Wydaje mi się, że to po prostu nie był odpowiedni moment na tę książkę. Okres świąteczny nie sprzyjał skupieniu się na fabule.
Jednak czytając dalej było lepiej. Prawdopodobnie przez to, że wszystko powoli zaczynało się układać w całość.
Nie jest to lekka książka do poczytania przed snem. Trzeba się w nią zagłębić, by się nie pogubić między faktami i wskazówkami, które są potrzebne do rozwiązania zagadki. Na pewno znajdziecie w tej historii: nawiązania do historii i sztuki, tajemniczego zamachowca, dziennikarzy, którym nie zależy tylko i wyłącznie na dobrym materiale prasowym, ale również na tym, by uratować miasto przed katastrofą.
Tak jak pisałam wcześniej, odnoszę wrażenie, że sięgnęłam po tę książkę w nieodpowiednim momencie i temu nie byłam w stanie w 100% się na niej skupić. I dlatego nie do końca mnie pochłonęła. Jednak widzę w niej potencjał i nie wykluczam, że kiedyś do niej powrócę.