„Intruz” autorki Sagi Zmierzch, Stephenie Meyer, został szybko obwołany bestsellerem. Słusznie? Wciąż zadawałam sobie to pytanie, odwlekając lekturę. Sztuką jest bowiem napisać coś, co zachwyci, a co wcześniej odrzucało. Czy Stephenie dokonała tego? A może zupełnie pogrążyła swoją książkę?
Czas akcji jest bliżej nieokreślony, choć sięgam tu myślami w przyszłość, daleką przyszłość. Dusze osiedliły Ziemię, przejęły ciała śmiertelników. Większość uległa najeźdźcom, została unicestwiona, zepchnięta w najdalszy kąt umysłu przez nie tyle zuchwałe, co nie zdające sobie sprawy z sytuacji, Dusze. Niektóre osoby zachowały trzeźwość, stawiając opór intruzowi w swojej świadomości. Jeszcze inni ludzie uciekli, w porę zdając sobie sprawę z zagrożenia dla ich człowieczeństwa. Kto wygra ostateczną walkę? Czy dobro i wspaniałe chęci Dusz wezmą górę? Czy rebelianci dopną swego?
Melanie i Wagabunda – nie mogę myśleć o jednej, nie myśląc o tej drugiej. Już na zawsze będą dla mnie tworzyć jedność, jak na samym początku opowieści. Jak trudno jest mieścić dwie osoby, dwa istnienia, dwa różne źródła pragnień i potrzeb w jednej postaci? Czy w ogóle można pogodzić te rzeczy? Z początku żywicielka i Dusza nienawidzą siebie nawzajem – Mel za to, że najeźdźca znając jej wspomnienia, chce ją wydać. Intruz w jej ciele za to, że Melanie jeszcze istnieje i mówi do niej. Wkrótce nawiązują niemą więź, połączone tęsknotą i bólem, któremu nie mogą oprzeć się wrażliwe zmysły Wagabundy. Czy Jared i Jamie przyjmą ją – a raczej je – z otwartymi ramionami? Tutaj zaczynają się schody. Jared ze wspomnień Mel był tak czuły i kochający, że zupełnie zbiło mnie z tropu jego prawdziwe oblicze. Do samego końca „Intruza” nie byłam pewna, co o nim sądzę. Chyba po prostu stał się w moich oczach neutralny. Natomiast Jamie… Bratu głównej bohaterki nie sposób się oprzeć. Emanuje od niego takie ciepło i poczucie bezpieczeństwa, momentami rozbrajająca niepewność lub poczucie winy, tęsknota, że pokochałam tego chłopaka całym sercem. Jest jeszcze Ian. Jego z kolei uwielbiam. Nie naciska, nie jest obojętny, rozumie innych, ma nieskończone pokłady empatii. Istny cud na planecie Dusz i żywicieli. Trzeba go poznać, żeby przekonać się o jego dobrej woli i czystych intencjach, a także sile wszelkich uczuć.
Mamy do czynienia z masą innych bohaterów, jednak nie mogę powiedzieć za wiele, aby nie zdradzić masy istotnych zdarzeń. Jeb to wspaniała postać, pałam do niego ogromną sympatią. Bardzo miły, wrażliwy, a także stanowczy i rządzący twardą ręką. Inaczej nikt by nie przeżył. Kyle to schematyczny czarny charakter. W gruncie rzeczy nie jest on z natury przesiąknięty złem, a jedynie rozgoryczony i owładnięty chęcią zemsty. Doktor to poczciwy bohater, ciekawski i rządny wiedzy, pragnący pomóc każdemu, kto tylko nawinie się mu pod rękę. Wes, Walter, Aaron, Sharon, Maggie… Długo by wymieniać. Ogromnie przywiązałam się do każdej z tych postaci i z wielkim trudem je opuszczałam.
Co do wydarzeń… Na początku odstraszał mnie widok pięciuset pięćdziesięciu sześciu stron, na dodatek w formacie bliskim A4. Kończąc książkę, chciałam jeszcze. Zupełnie wciągnęłam się w świat Wagabundy i Melanie, przeżywałam każde ich uczucie, każde wydarzenie poruszające ich serce. „Intruz” jest pozycją, która ocieka akcją, przyprawiając czytelnika o dreszcz strachu, emocji, a wreszcie przyjemności. Kilka rozdziałów zajęło rozpędzenie mechanizmu wydarzeń, później było już tylko zdziwienie, że to koniec. Nie miałam jeszcze okazji czytać książki, która tak dobrze ukazałaby poświęcenie, miłość, przywiązanie, siłę człowieka, jego duszy i woli. Dusze w ciałach żywicieli jawiły mi się jako niejednokrotnie spotykane dwa oblicza człowieka, dwulicowość lub jako nieraz towarzyszące nam wewnętrzne rozterki, niepewności. Dwa głosy: jeden za, drugi przeciw. Zakończenie równa się zaskoczenie. Niesamowite.
„Intruz” pełen jest metafor, ukrytych znaczeń. Również sam w sobie jest książką wspaniałą. Pozycją, która zainfekowała mój umysł i zagnieździła się tam na zawsze. Dziełem, które poruszyło do głębi moją duszę i obudziło nieodkryte dotąd pokłady wyobraźni. Lekturą godną podziwu i uznania, czymś, co powinno zostać wyniesione przez czytelników na wyżyny gatunku.