"Zaginiona dziewczyna" to moje pierwsze i zapewne ostatnie spotkanie z twórczością Gillian Flynn. Amerykańska autorka zanudza szczegółami, jak mało która. Czytając miałem wrażenie że nic się nie dzieje, przekładam stronę za stroną, a przede mną wciąż coś nijakiego. A jednak ta ponad sześciuset stronicowa powieść okazała się w wielu krajach ogromnym wydawniczym hitem.
Opisane jest tu wspólnie życie Amy Elliott i Nicka Dunne'a. Narratorami są naprzemiennie raz Amy a raz Nick. Mam wrażenie że lepiej pisarce wyszło opisywanie rozdziałów Nicka niż Amy.
Bohaterowie są w miarę dobrze i konsekwentnie skonstruowani, ale istotne jest tu słowo w miarę.
Ze stron wylewa się morze alkoholu, który wypijają postacie. Brakło mi tu krytycyzmu w tej kwestii.
Niestety czytając to tomiszcze męczyłem się niemiłosiernie.
Nie polecam tej pozycji i przyznaję jedynie 4/6.
"Jeśli ktoś nas zdradza, wiemy jakie słowa wypowiedzieć; gdy umiera ukochana osoba, wiemy, jakie słowa wypowiedzieć. Jeśli chcemy odegrać ogiera, cwaniaczka albo głupka, wiemy, jakie słowa wypowiedzieć. Wszyscy korzystamy z tego samego wyświechtanego scenariusza. W tych czasach bardzo trudno być osobą, po prostu prawdziwą, rzeczywistą osobą, a nie zbiorem cech charakteru wybranych z pojemnego automatu z charakterami."
Jest upalny letni poranek, a Nick i Amy Dunne obchodzą właśnie piątą rocznicę
ślubu. Jednak nim zdążą ją uczcić, mądra i piękna Amy znika z ich wielkiego domu nad rzeką Missisipi. Podejrzenia padają na męża. Nick coraz więcej kłamie i szokuje niewłaściwym zachowaniem. Najwyraźniej coś kręci i bez wątpienia ma w sobie wiele goryczy – ale czy rzeczywiście jest zabójcą? Z siostrą Margo u boku próbuje...