Mimo naprawdę szczerych chęci nie potrafię z siebie wykrzesać większego entuzjazmu dla tej powieści mimo, że po opisie spodziewałam się czegoś lepszego. Książka nie była bardzo zła, ale na szali dobry-zły lokuje się mniej więcej pośrodku.
Główną bohaterką jest 15-letnia Billi – postać skonstruowana z jednej strony dość dobrze, ale z pewnymi zgrzytami. Mimo kilku naprawdę niezłych bezmyślności wydawała się osobą o wiele starszą. Była silna zarówno psychicznie jak i fizycznie, świetnie posługiwała się bronią.
Co do innych bohaterów, to jest ich zdecydowanie za dużo. Imiona templariuszy strasznie mi się myliły, często nie wiedziałam kto jest kim. Poza tym postaci, o których piszę nie pełniły żadnej istotnej roli, dlatego ich tłumne wprowadzenie było zupełnie niepotrzebne.
Z postaci zdecydowanie wybija się Kay – naprawdę świetny chłopak, którego strasznie polubiłam, cały jego wątek był niesamowity.
Co do Mike’a, to spodziewałam się po nim naprawdę czarnego charakteru, a wyszedł w zasadzie całkowicie nijaki.
Co do templariuszy, to tutaj autor zawalił na całej linii. Teoretycznie jest to pomysł dobry i oryginalny, a z drugiej strony jedyne, co w nich „temlariuszowskie”, to nazwa. Jeśli czytam o starym zakonie to spodziewam się jakiegoś bardziej mrocznego klimatu, jakichś legend, kultury, a tu dostajemy tylko krótką, encyklopedyczną informację na temat historii zakonu zasłyszaną przez bohaterkę od przewodniczki turystycznej i kilka „magicznych” gadżetów. A szkoda, bo można by fajnie wykorzystać całkiem niezły pomysł.
Główną wadą powieści jest jej przewidywalność aż do bólu. Od samego początku wiadomo, kto jest dobry, a kto zły, kto się w kim zakocha, a kto z kim będzie walczył. Takie jest mniej więcej 4/5 książki. Ale później przychodzi zakończenie, które mnie osobiści wbiło w fotel. Bardzo zaskakujące, nieprzewidywalne, wstrząsające.
Największym plusem książki, oprócz zakończenia, jest odwaga autora do tego, żeby uśmiercać swoich bohaterów. Trup ściele się gęsto i chociaż często są to naprawdę smutne sytuacje, to cieszę się, że na końcu się nie okazuje, że wszystkim szczęśliwie okazuje się przeżyć.
Dużym plusem jest też notka od autora znajdująca się na końcu książki, którą jednak polecam przeczytać na początku, ponieważ są w niej ciekawe informacje na temat templariuszy.
Co mi się nie podobało poza elementami wspomnianymi wcześniej, to niestety to, że książka jest raczej nudnawa. Niewiele było fragmentów, podczas których nie mogłam się oderwać.
Wkurzało mnie też imię Billi, które ciągle wydawało mi się dopełniaczem od „Billa”.
Nie podobało mi się też mało precyzyjne rozróżnienie potworów. Bardzo lubię, kiedy demonologia jest rozbudowana. Tutaj autor wszystkie stworzenia (wampiry, wilkołaki, zombie i inne) wrzucił do jednego worka o nazwie „ghule”.
Ciężko mi ocenić tę książkę. Czytało mi się ciężko, nudziłam się okropnie, jednak zakończenie było dość dobre. Mimo wszystko, nie potrafiłabym nikomu polecić tej książki z czystym sumieniem..