Praktycznie całość pochlonęłam w drodze do i z pracy. Jak dobrze, że do dyspozycji miałam wygodny, klimatyzowany autobus!
Pamiętnik Zofii Karaś, która w dwudziestoleciu międzywojennym byla jedyną wiejską lekarką w Suchej Beskidzkiej ma już ponad 80lat, a wciąż robi wrażenie na czytelnikach, byc może przy dzisiejszym dostępie do wiedzy - nawet większe. Książka składa się z licznych, krótkich anegdot napisanych współczesnym autorce językiem. Wiecznie niewyspana i niedoceniana lekarka miała na wsi pewne ręce roboty!
Osobiście mnie najbardziej przeraziły przebiegi ciąż na wsi. Brak elementarnej wiedzy doprowadzał do wielu kuriozalnych i niebezpiecznych sytuacji. Czy wyobrażacie sobie, że matka sześciorga dzieci była zaskoczona pochodzeniem siódmej ciąży? Jakim cudem śmierć trzynastego z kolei dzecka nie zaniepokoiła wciąż próbujących dorobić się potomka rodziców? Jak rozczłonkowywano źle ułożone dziecko, żeby walcząć z czaem uratować przynajmniej życie niezaradnej, wiejskiej matki? Bóg dał, Bóg zabierze. Ot, o cóż my dziś walczymy?
Na polskiej, międzywojennej wsi każdy był mądrzejszy od uczonej lekarki, a lekarz tylko wtedy umiał określić chorobę, gdy dobrze go opłacono. Bo przecież gdy lekarz nie postawi diagnozy, znaczy że nieuk i chojny pacjent już nie wróci...
Dobrze, że dziś tamta choroba cywilizacyjna zwana oberwaniem została wyparta przez nowotwory, których nie trzeba leczyć czopkami! Nigdy nie wiadomo, gdzie mogłyby one trafić... Chwytajcie za te opowiadania i czytajcie je jak ja, ku pokrzepieniu serc!