Na świecie są różne żywioły i bezapelacyjnie każdy z nich jest groźny, przychodzą, niszczą i odchodzą, zostawiając strach w ludziach i często też ofiary śmiertelne.
W Głuchołazach spędzają swoje wakacje Kacper, Grzesiek, Darek i jego kuzyn Józek, który przyjechał na wakacje, niestety zamiast lata i beztroski mają ciągle padający deszcz a ostatecznie powódź. Chłopcy, zamiast bawić się, pomagają i roznoszą paczki z jedzeniem i ubraniami dla powodzian. Pewnego dnia przypadkiem po drodze odkrywają coś, co na zawsze zmienia ich życie.
Po tej książce spodziewałam się wielu emocji i czekałam na to, kto będzie ofiarą powodzi, o której wspomniane jest w opisie. Na samym początku, a w sumie przez większość książki mamy opowieść o czterech nastolatkach i ich życiu osobistym, każdy z nich ma swoje problemy, ale starają się żyć w miarę normalnie, chłopcy są na swój sposób sympatyczni i walczą o siebie i swoją rodzinę, wspierają też siebie nawzajem.
Długo czekałam na ten kulminacyjny moment, dzięki któremu książka okaże się świetną lekturę, przez większość czasu czytamy o tragicznym czasie, czyli powodzi, ale nie dzieje się nic strasznego co by złamało człowieka typu porwanie lub morderstwo, aż wreszcie przy końcu ten moment następuje. Wiele czytelników porzuciłoby czytanie już dawno, ponieważ każdy sięgając po historie z takim tytułem, spodziewa się czegoś mocnego, a tu dostaje zwykłą opowieść o dzieciakach, ale właśnie dlatego warto czytać do końca i dopiero wtedy oceniać książkę, bo przez długi czas może nie być nic, a na końcu może zdarzyć się coś, co nami wstrząśnie i nie będziemy mogli przestać o tym myśleć.
Ta historia zdecydowanie mnie poruszyła i po raz kolejny pokazała, jak ważna jest komunikacja rodzica z dzieckiem, kiedy rozmawiamy, możemy dostrzec problemy innych, a kiedy tej rozmowy zabraknie, człowiek zostaje sama na sam ze swoimi problemami a wtedy do nieszczęścia tylko jeden krok.