Czy to naprawdę jest taki dobre...?

Recenzja książki Przebudzeni
Do książki podchodziłem naprawdę z ogromnym entuzjazmem. Piękna okładka, wszędzie o niej głośno, masa wspaniałych opinii. Było to moje pierwsze spotkanie z tą autorką, a tymczasem… przejechałem się.
Główną bohaterką książki jest nastoletnia Lilliana Young- jedynaczka bez własnego zdania, poddana wyrokom bogatych rodziców. Pewnego dnia wybiera się do nowojorskiego Metropolitan Museum of Art, gdzie natyka się na nietypowego mężczyznę. Owym facetem okazuje się być staroegipski książę, który co millenium przybywa na Ziemię w celu ochrony ludzkości przed strasznym bogiem chaosu Sethem. Czy uda mu się i tym razem, czy jednak uśpiony Pan Ciemności powróci?
Czytałem tę książkę dobrych kilkanaście dni. Okropnie mnie wynudziła i jeszcze do kompletu sprowadziła kaca książkowego…
Jest to z pozoru lekka książka, jednak nie dajcie się zwieść. Pod tą przykrywką kryje się dosyć trudny język, charakterystyczny raczej dla literatury pięknej. No a nie w takim celu czyta się jednak młodzieżówki. Mają nieść za sobą jakąś naukę, ale mają być też lekkie i odmóżdżajace… No właśnie, trudny język, którym mówi nastolatka. Nie słyszałem czy nie spotkałem jeszcze młodej osoby wyrażającej się tak, jak główna bohaterka tej powieści.
Jeśli już przy Lillianie jesteśmy, to słów kilka o bohaterach. Myślę, że w nich może tkwić problem. Główna bohaterka przeżywa przemianę podczas trwania akcji. Z osoby całkowicie poddanej pod dyktando rodziców, staje się Lily- osobą częściowo podejmującą swoje decyzje. Na początku więc jest niezwykle, naprawdę okropnie, irytująca i nie da się jej polubić. Następnie ta zmiana zapoczątkowana jest przez tego staroegipskiego księcia Amona, ale to dalej nie jest to. Lily pozostaje irytującą osobą, nie zmienia się w pełni, a do tego wszystkiego jest jeszcze dodany wątek miłosny… Wątek miłosny, który sprawiał, że bohaterowie stają się jeszcze bardziej denerwujący.
W czym jeszcze widzę problem? Ano we wstępnie. To od niego zależy w zasadzie wszystko. Na książkę patrzymy często przez pryzmat pierwszych stron, które, jeśli nam się nie spodobają, wpływają na odbiór pozostałych. Nawet jeśli coś się zmieni, możemy tego nie dostrzec. Tutaj ten wstęp był niestety zbyt długi i bardzo nudny. Praktycznie nic się nie działo przez połowę książki, która tak swoją drogą liczy prawie 500 stron, więc nie mało.
Teraz o pomyśle na fabułę słów kilka. Mam wrażenie, że nie jest to nic nowego. Bardzo podobały mi się elementy a la staroegipskiej legendy czy baśni i wzmianki o mitologii egipskiej, natomiast mam wrażenie, że autorka powinna się na nich bardziej skupić, więcej ich do fabuły przemycić. Mitologia egipska nie jest zbyt często poruszana w książkach, więc ta pozycja miała naprawdę fajny potencjał, który, no, został trochę zmarnowany. Reszta fabuły, czyli to nowojorskie muzeum… Ten wątek był już poruszany, mamy przecież film „Noc w muzeum”. Jest też taka bajka dla dzieci, więc nic nowego i odkrywczego.
Książka niezwykle schematyczna i przewidywalna. Nie od razu dowiadujemy się, kto jest przedstawicielem boga chaosu, i ogólnie zła, na Ziemi, ale domyślenie się tego przychodzi z łatwością. Dziecinne proste…
Problem leży też w tym, że powieść miała być fantastyką młodzieżową, a tymczasem stała się romansem z elementami fantastycznymi gdzieś w tle. Autorka masę uwagi skupia na wątku miłosnym, przez co wszystko inne schodzi na dalszy plan. Moim zdaniem takowy wątek powinien być tylko dopełnieniem, taką delikatną wisienką na torcie, a nie czymś, co się wysuwa. Odniosłem wrażenie, że Colleen Houck bardziej sprawdziłaby się w pisaniu romansów, obyczajówek, aniżeli fantastyki.
Jeśli chodzi o klimat tej pozycji, w ogóle nie był odczuwalny, a dajmy na to, np. w „Buntowniczce z pustyni” ten piasek aż się wysypuje z książki. Autorce zdecydowanie się nie udało pod tym względem.
Jeśli zaś o plusach mowa, to takim jest zakończenie, chociaż też nie do końca. Poprawia sytuację, przebrnąłem przez nie stosunkowo szybko, jednak czy warto dla niego czytać całą pozycję i się wynudzić? Moim zdaniem nie.
Teraz wydanie- okładka piękna, mieniąca się różem i fioletem. Nie oddaje jednak zupełnie klimatu książki, większa część akcji dzieje się na pustyni, a nie w Nowym Jorku. Podoba mi się wklejka, na której możemy zobaczyć egipskie hieroglify. Jak zwykle wydawnictwo We Need Ya się postarało, ale tylko i wyłącznie pod względem wizualnym. Jeśli chodzi o środek, litery, jak ja to nazywam, płaczą. Przy każdym, nieco mocniejszym niż muśnięcie, dotyku, tusz się rozmazuje. Nie lubię czegoś takiego w książkach…
No i cóż ja tu mogę jeszcze więcej napisać… Na fantastyce młodzieżowej coraz częściej się zawodzę. Mam wrażenie, że przy każdej nowszej książce z tego gatunku, autorzy sobie na więcej pozwalają i psują swoje twory. Chyba ostatni raz sięgnąłem po książkę ze względu na okładkę i dobre opinie… W ostatnich miesiącach co rusz się na obu tych rzeczach zawodzę. „Przebudzonych” jak na razie nie polecam, zobaczymy co będzie po przeczytaniu drugiego tomu.
Dodał:
Dodano: 07 VI 2020 (ponad 4 lat temu)
Komentarzy: 0
Odsłon: 90
[dodaj komentarz]

Komentarze do recenzji

Do tej recenzji nie dodano jeszcze ani jednego komentarza.

Autor recenzji

Imię: Szymon
Wiek: 24 lat
Z nami od: 23 XI 2018

Recenzowana książka

Przebudzeni



Kiedy siedemnastoletnia Lilliana Young wkracza pewnego poranka do swojego ulubionego Metropolitan Museum of Art, ostatnią rzeczą, jakiej się spodziewa, jest znalezienie egipskiego księcia z nadludzkimi mocami, który wrócił do świata żywych po tysiącu lat bycia zmumifikowanym. Co jednak ma zrobić nastoletni książę Amon, gdy zamiast obudzić się w swoim grobowcu w egipskiej świątyni, znajduje się w...

Ocena czytelników: 4.66 (głosów: 3)