estem zachwycona tą książką i muszę napisać to już na samym wstępie. Autorka fenomenalnie tworzy, realistyczną Republikę Gileadu. Wykreowany jest każdy najmniejszy szczegół, począwszy od planu miasta i najbliższego otoczenia. Dokładne opisy strojów, obyczajów, reguł i praw tworzą bardzo plastyczny i łatwy do wyobrażenia sobie obraz. Problemy jakie spotykają to społeczeństwo, klasyfikacja i terror są namacalne. Postacie i ich uczucia są tak prawdziwe, że ma ochotę się krzyczeć ze złości lub płakać z bezsilności. Częściej jednak to drugie, zwłaszcza, że na próżno szukać ratunku, czy sprawiedliwości.
Początkowo irytowała mnie Freda i jej przemyślenia. Nie rozumiałam do końca jej potrzeby dotyku, wręcz bolesnego zainteresowania bliskością. Z każdą kolejną stroną i poznaniem jej własnej historii, zaczynałam wczuwać się w jej postać i rozumieć, niektóre zachowanie. Jednak hart ducha i trzeźwy umysł jakim się oznaczała zaskakiwał. Dzięki wrodzonemu sprytowi udało jej się kilkukrotnie osiągnąć namiastkę normalności.
Podoba mi się kontrast jaki użyła autorka, zestawiając bieżące wydarzenia, ze wspomnieniami. Przeplatające się między sobą wątki, nie do końca znajdują swój finał. Brakuje mi wyjaśnienia kilku kwestii, by ubrać w całość tę opowieść. Mam nadzieję, że czytając kolejną część 'Testamenty' uda mi się poznać satysfakcjonujące zakończenie.
Myślę, że ta powieść ma bardzo dużą symbolikę. Pokazuje co się dzieje jeśli do władzy dostanie się radykalizm i jak łatwo zboczyć samemu z utartej ścieżki. Z drugiej strony przez swą surrealistyczność pokazuje współczesny świat. Ile kobiet rezygnuje z siebie dla męża, staje się gospodyniami, podczas gdy mąż spełnia się zawodowo. Ile kobiet oddaje całą władzę mężczyźnie, zarówno tę finansową jak i decyzyjną - one stają się niejako meblami, w swoim życiu, które ktoś przestawia. W mojej opinii podręczne i chęć posiadania dzieci za wszelką, to symbolika pędu i stworzenia modelowego życia, które inni będą podziwiać i naśladować. Nie liczą się uczucia, liczą się pozory.