Mam bardzo mieszane uczucia do tej pozycji, bo nie jest to zła książka, ale fenomenalna także nie jest.
Styl Małeckiego jest poprawny, ale nie porywa, nie jest to majstersztyk. Temat PTSD jest bardzo ciekawym, ale i trudnym materiałem na opowieść. Tutaj mam wrażenie, że został liźnięta pobieżnie.
Narracja prowadzona jest dwuperspektywicznie; ze strony Mańka oraz Zuzy.
Maniek próbuje zmierzyć się ze swoimi demonami, ale to wszystko jest sztuczne. Zespół wstrząsu i jego objawy zostały opisane w sposób poprawny, ale ich pojawienie się jest przypadkowe. Zuza wychowująca się bez matki, chce odnaleźć swoją tożsamość – zwłaszcza, że przeszłość nie jest jasna. Poznajemy ją w trakcie wizyt u babci z Alzheimerem, gdzie pomiędzy chaotycznie rzucanymi strzępkami wspomnień, próbuje ułożyć historię swojej rodziny na nowo.
Całość tworzy specyficzny klimat, trochę surowy, trochę smutny, jednak nie pozwala nam przeżywać z bohaterami. Bohaterzy zbudowani są pobieżnie, nie zagłębiamy się w ich psychikę, a szczątki, które otrzymujemy nie zachwycają.
W mojej ocenie ta książka jest średnia, czyta się ją szybko, ale raczej nie zostanie w nas na dłużej.
Mój egzemplarz pochodzi z
www.czytampierwszy.pl