Nie przepada za innymi ludźmi ani za wychodzeniem z domu, do tego stopnia, że woli mieć internetową asystentkę, która będzie jej robiła zakupy. Tak w skrócie można podsumować Bernadette Fox. O jej zachowaniu i sposobie bycia plotkują wszyscy sąsiedzi, choć ona sama niespecjalnie się tym przejmuje. Kiedy jej 15-letnia córka Bee proponuje podróż na Antarktydę w zamian za dobre wyniki w nauce, Bernadette zaczyna odczuwać niepokój. W trosce o dobro córki, chce jak najlepiej przygotować się do wyprawy, jednak sprawia jej to pewne trudności. Mąż i znajomi źle interpretują sygnały i na skutek nieprzewidzianych okoliczności… Bernadette znika. I kiedy już wszyscy postawili na niej krzyżyk, Bee uparcie zbiera listy i wszelkie materiały na temat matki, przekonana, że jest w stanie ją odnaleźć.
Muszę przyznać, że mam w sobie coś z introwertyka. Najlepiej czuję się w gronie zaufanych, bliskich osób, stresuję się poznawaniem nowych ludzi, nieco przerażają mnie tłumy i zdecydowanie bardziej wolę usiąść z książką lub obejrzeć serial, aniżeli robić coś bardziej „szalonego”. Dlatego od razu zainteresowałam się postacią Bernadette, czując, że znajdę z nią wspólny język, że odkryję znajome mi cechy. Nie pomyliłam się – na dodatek wyszło na jaw, że tytułowa bohaterka powieści Marii Semple to jedna z najciekawszych postaci kobiecych, jakie miałam przyjemność poznać w ostatnim czasie.
Kompozycja książki jest dość nietypowa. Nazwałabym ją patchworkową, ponieważ jej znaczna większość opiera się na zestawieniu listów, maili, wspomnień i wreszcie narracji z perspektywy Bee. Przyznam szczerze, że początkowo fabuła wydała mi się przez to chaotyczna. Nie mogłam się należycie wciągnąć, ponieważ przeskakiwanie między skrawkami informacji nieco wybijało mnie z rytmu. Na szczęście z czasem przywykłam do takiego sposobu prowadzenia akcji, co więcej, zaczęłam go doceniać: dzięki temu ma się wrażenie, że w rękach trzymamy książkę opowiadającą autentyczną historię, niejako w formie pamiętnika.
Gwoli ścisłości – ci, którzy szukają w literaturze szybkiego tempa i lubią, kiedy nagle dzieją się zaskakujące rzeczy, będą potwornie zawiedzeni. Właściwie poza wątkiem z Antarktydą nie ma w tej powieści niczego, co można określić mianem „egzotycznego”. Dostajemy za to świetnie zarysowany obraz rodziny, relacji między rodzicami a dzieckiem, a także uczuć między partnerami, które z biegiem lat, nawet bez ich wiedzy, mogą w jakiś sposób ulec zmianie. Książka podejmuje też temat kariery zawodowej i tego, co może ona oznaczać dla różnych ludzi, i choć Ameryki tu nie odkryto, to jednak z przyjemnością poznawałam kulisy pracy zarówno męża Bernadette, cenionego specjalisty zatrudnionego w Microsofcie, jak i jej samej.
Siłą powieści są tak naprawdę bohaterowie. Maria Semple nakreśliła rewelacyjny obraz kobiety niezależnej, obdarzonej dużą ilością sarkazmu, piekielnie inteligentnej, a jednocześnie wrażliwej i uczuciowej. Spodobała mi się charyzma, z jaką opisywana jest Bernadette, i to nawet jeśli chodzi o elementy jej wyglądu. Za jej sprawą autorka znakomicie pokazała, jak łatwo, a często mylnie można ocenić człowieka, jak szybko wyciąga się nieodpowiednie wnioski, które w efekcie mogą prowadzić do tragicznych skutków. Nie zdradzę, czy pojawiła się odpowiedź na pytanie zawarte w tytule, mogę za to potwierdzić, że warto razem z Bee udać się w podróż śladami jej matki, zwłaszcza że bohaterka jest pokazywana z tylu różnych perspektyw.
Jeśli chodzi o sam styl, to jest bardzo prosty i przez to przystępny w odbiorze. Maria Semple potrafi całkiem dobrze eksperymentować z językiem, tak by nadać każdej ze swoich postaci indywidualny ton głosu i sposób wypowiadania się. Nawet maile są odpowiednio stylizowane, nie mamy też wątpliwości, kiedy zaczynają się już „odautorskie” fragmenty od Bee. To nie jest łatwa sztuka, tak balansować językowo pomiędzy różnymi bohaterami, a jednak całkiem nieźle się udało, nie zabierając przy tym ani trochę przyjemności z lektury.
Nie mogę się też przyczepić do sposobu przekazywania emocji i kulminowania akcji. Już na samym początku jesteśmy postawieni przed faktem dokonanym – czyli że Bernadette zaginęła – a jednak Bee opowiada nam historię od samego początku, zarysowując całe tło wydarzeń i pokazując wszelkie motywy, które mogłyby stać za zniknięciem matki. Dopiero na ostatnich kilkudziesięciu stronach fabuła zupełnie odchodzi od cytowania różnych wiadomości i innych zbitek informacji, zamiast tego mamy już pełnowymiarową narrację, która prowadzi prosto do satysfakcjonującego, choć może niezbyt zaskakującego zakończenia.
„Gdzie jesteś, Bernadette?” może nie przebija żadnego muru w literaturze, ale jednak stanowi lekturę pouczającą i wciągającą. Powieść nie traci na lekkości i humorze nawet wtedy, kiedy pojawiają się wątki zdecydowanie poważniejsze. Świat przedstawiony jest barwny i interesujący, bohaterowie pełnokrwiści, a czytanie nie sprawia żadnych trudności – trudno zatem o lepszą lekturę na lato i nie tylko. Bernadette trzeba poznać, nawet jeśli napotkamy na pewne opory z jej strony.
rude-pioro.blogspot.com