Ta książka wymyka się wszelkim schematom i tradycyjnym kryteriom oceny. Z jednej strony to bardzo dobra powieść, ale z drugiej strony – trudno powiedzieć, że książka mi się podobała. Słowo „podobała” jakoś tutaj nie pasuje. Dla mnie osobiście ta historia jest zbyt przejmująca i jakieś śmieszne stają się słowa, z którymi spotykałem się czytając różne o niej opinie, że: „Książkę czyta się z wielką rozkoszą”, że to „Jedna z najpiękniejszych książek jakie w życiu czytałam”, że „To naprawdę cudowna książka”, że to „Największy literacki bestseller ostatniej dekady”.
To wstrząsająca książka! Nie sposób też jej zrecenzować. Można jedynie mówić o jej przekazie, o potrzebie dawania świadectwa światu o okrucieństwach i zbrodniach, jakich dopuszczają się w Afganistanie talibowie. Poraża i mrozi krew w żyłach. Co my wiemy o Afganistanie? Niewiele. Przeciętnie tyle, że przez wiele lat nie mogli opanować go sowieci i to, że aktualnie sieją w nim terror fanatyczni talibowie w karakułowych czapach nałożonych na przetłuszczone włosy, ubrani w pasy z amunicją i karabiny...
Wszystkie emocje z tej książki przechodzą na czytelnika. Czytając czułem żal, poczucie winy, wściekłość, skruchę, nadzieję na odkupienie. Nikt mi nie wmówi, że to wszystko literacka fikcja. Po przeczytaniu rozdziału o egzekucji na stadionie dokonanej w czasie przerwy w meczu piłkarskim, idąc rano przez opustoszały park wznosiłem zaciśnięte pięści nad głowę i wyłem do pochmurnego nieba. Przywódca talibów, który dokonywał osobiście egzekucji, jak na ironię nosił ciemne okulary lennonki, ale nigdy nie słyszał chyba nagrania Johna Lennona „Immagine”. Nie miał też żadnego moralnego prawa wymierzać sprawiedliwości parze przyłapanej na cudzołóstwie, bo sam był socjopatą, degeneratem i pedofilem...
Ktoś mógłby powiedzieć „co mnie obchodzi Afganistan?”
Najdziwniejsze jest to, że odnalazłem siebie w Amirze z okresu dzieciństwa. Mimo całej dzielącej nas przepaści etnicznej, kulturowej... Ojciec też nie mógł go zaakceptować. Kiedyś Amir podsłuchał, jak ojciec mówi o nim do znajomego te słowa: „ on ciągle tkwi w książkach albo włóczy się po domu, jakby był zatopiony w marzeniach. Ja w ogóle nie byłem taki. Ani chłopcy, z którymi dorastałem.” Te same słowa można było powiedzieć kiedyś o mnie, ale nie to zaważyło na moim emocjonalnym zaangażowaniu w treść książki. Autor powieści skończył medycynę, a ja na początku lat dziewięćdziesiątych zaprzyjaźniłem się z dwoma lekarzami, którzy jakimś cudem uciekli z Afganistanu i przyjechali zrobić w Krakowie specjalizację. Musiało minąć kilka miesięcy aby z ich oczu zniknęło to przerażenie, zaszczucie i nieufność... Wypożyczałem im podręczniki w bibliotece. Kiedy się „oswoili” przychodzili pogadać. Jeden z nich próbował ułożyć sobie życie w Polsce, ale drugi, bardziej uduchowiony i noszący brodę - Abdullah Amir gnany tęsknotą, wyjechał raz do Pakistanu, by spotkać się z rodziną. Nie powrócił. Nawet nie wiem, czy jeszcze żyje. Do dziś przechowuję jak relikwię jego kartę biblioteczną. Zbieżność imion jego i bohatera książki spowodowała to, że to przez jego pryzmat śledziłem losy bohaterów i tak bardzo zaangażowałem się emocjonalnie.
Książkę skończyłem czytać wczoraj wieczorem, a dziś rano zacząłem czytać jeszcze raz zwracając baczniejszą uwagę na język, przemyślenia i szczegóły... Czytam ją w pociągu aby w jakiś symboliczny sposób czuć dyskomfort z powodu istnienia. Pochłania mnie całkowicie nie pozwalając skupić się na swoich problemach.