Który młody prawnik byłby w stanie odmówić, gdyby po brawurowo wygranej sprawie sądowej podszedł do niego przedstawiciel renomowanej kancelarii, proponując pracę? Kevin wahał się krótko, zanim zdecydował o tym, by zatrudnić się w firmie John Milton i Wspólnicy. Co prawda nieco zdziwił go fakt, że nie słyszał wcześniej o tej spółce, choć ta zajmowała się bardzo głośnymi procesami, jednak szybko o tym zapomniał, widząc przepych swojego nowego biura i stając twarzą w twarz z czarującym, nowym szefem. Kevin od razu rzuca się w wir pracy, nie mając bladego pojęcia, że umowę z Johnem Miltonem mógł równie dobrze podpisać krwią… jak na prawdziwy cyrograf przystało.
Swojego czasu, przystępując do pisania pracy licencjackiej, przekopałam się przez wiele utworów poszerzających wyobraźnię lucyferyczną. Jakkolwiek dziwnie to nie zabrzmi, motyw diabła czy piekła stał mi się w pewien bliski i zawsze z chęcią sięgam po dzieła popkultury, które podejmują ten trop. Na wieść o wydaniu „Adwokata diabła” w Polsce wiedziałam od razu, że ta książka będzie musiała wpaść w moje ręce, chociażby przez nawiązanie do „Raju utraconego”. Filmu, jakimś cudem, jeszcze do tej pory nie widziałam, ale dzięki temu mogłam zupełnie na świeżo podejść do tej historii, a moja wyobraźnia pracowała na czystym płótnie.
Pierwsze, na co muszę zwrócić uwagę, to fakt, że akcja powieści Andrew Neidermana nie toczy się w wybitnie zaskakujący sposób. Już prolog nieco naprowadza nas na to, w jaki sposób może rozwinąć się fabuła, poza tym chyba większość osób z minimalnym literackim doświadczeniem nie będzie przesadnie zdziwiona charakterem, jaki z czasem przybrała praca Kevina dla Johna Miltona. Czy to oznacza, że książka jest przewidywalna? Absolutnie nie. Autor skrupulatnie snuje swoją historię, regularnie posyłając w naszą stronę ukryte bomby w postaci kolejnych aluzji i odniesień do innych tytułów, zaczynając oczywiście od najbardziej oczywistego, czyli Biblii. Można ulec wrażeniu, że konstrukcja fabularna jest do bólu prosta, może nawet nieco banalna, ale to tylko powierzchowna warstwa; podczas lektury „Adwokata diabła” warto wejść nieco głębiej, by zmierzyć się nie tylko z zagadnieniem pierwotnego zła, ale także z własnym sumieniem i moralnością.
Powieść, ku mojemu zaskoczeniu, okazała się dość minimalistyczna. Neiderman nie zasypuje nas detalami, które z punktu widzenia tej historii byłyby pewnie zresztą całkiem zbędne. Wydarzenia są zarysowane obrazowo, jednocześnie pozostawiając czytelnikowi szerokie pole do domysłów. Można właściwie powiedzieć, że pisarz wręczył nam końcowy szkic, jednak to od samego odbiorcy zależy, czy w niektórych miejscach postawi dodatkowe kreski. Co najważniejsze, kompozycja powieści została bardzo przemyślana – tempo jest stonowane, nie dostrzegłam tu tendencji do ubarwiania czy przesadnego szokowania, poszczególne sceny płynnie i logicznie napędzają akcję, by ostatecznie zaprowadzić nas do całkiem brawurowego punktu kulminacyjnego.
Jeśli chodzi o realizację motywu lucyferycznego, to muszę przyznać, że chociaż nie jest to stuprocentowo oryginalna odsłona, to jednak należy do najlepszych, jakie widziałam. Diabeł w wykonaniu Andrew Neidermana wzbudza autentyczny niepokój; uderza nas jego wszechobecność, wszechwiedza, wszechmocność. Zdaję sobie doskonale sprawę, że przedrostek „wszech-” jest najczęściej wykorzystywany w określeniach opisujących Boga, ale autor nie boi się pokazać swojego antagonisty jako istotę równie inteligentną, do której, mimo wszystko, czujemy respekt. Kreacja Johna Miltona jest zresztą niezwykle dopracowana. Jestem zauroczona faktem, że pisarz uchwycił takie szczegóły jak zmieniające się rysy twarzy, że tak subtelnie zarysował tajemnicze sygnały świadczące o tym, że ten bohater nie jest jedynie utalentowanym facetem prowadzącym firmę, ale kimś zdecydowanie bardziej niebezpiecznym i przenikliwym. I chociaż wiemy od samego początku – niestety w przeciwieństwie do Kevina – że Milton nie jest do końca tym, za kogo się podaje, ogromną radość sprawia wychwytywanie tych drobnych wskazówek, które stopniowo coraz mocniej rzucają się w oczy.
Ogólnie świat przedstawiony i sposób jego opisania robi wrażenie. Podobało mi się, że Neiderman pokazywał procesy sądowe analogicznie do przedstawień teatralnych, bo nie da się ukryć, że część chyba każdego przewodu karnego jest w pewien sposób wyreżyserowana. Środowisko prawnicze zostało pokazane całkiem nieźle, włączając w to całą, udramatyzowaną machinę, która ma na celu wygranie danej sprawy – bez względu na to, czy teorie, których ktoś stara się dowieść, rzeczywiście są prawdziwe. Sądzę, że wielbiciele sądowej tematyki odnajdą tutaj coś dla siebie, zwłaszcza że przypadki, jakimi zajmują się Kevin i pozostali pracownicy firmy Miltona są kontrowersyjne i budzą intensywne rozważania.
„Adwokat diabła” to prosta, ale misternie skonstruowana opowieść, której nie zaszkodził nawet upływ czasu. Wciąż może rodzić aktualne dyskusje, wciąż może przerażać surową naturą zła, wciąż może zakorzenić się w umyśle poprzez sugestywność i niedomówienia. Nieco otwarte, niejednoznaczne zakończenie sprawia, że czytelnik nie dostaje przysłowiowej kropki nad „i”, co w tym przypadku jest dużą zaletą – nie trzeba przez to iść jedną, sztywno wyodrębnioną drogą interpretacyjną. A kiedy już dotrzecie do finału, nie przegapcie znakomitego posłowia autorstwa Wiesława Króla, bo dowiecie się nie tylko wielu ciekawych rzeczy, ale też w pełni zdacie sobie sprawę, jak wielowymiarowa i intertekstualna jest powieść Neidermana.
rude-pioro.blogspot.com