"Bezpieczny port" Anny Karpińskiej jest kontynuacją powieści "Szukając przystani", którą czytało mi się bardzo przyjemnie, choć i emocji nie brakowało. Finał okazał się niezmiernie zaskakujący i wywołał u mnie... złość. Bo jak to tak zostawić czytelnika w zawieszeniu w chwili, gdy znika dziecko?!
Wanda Zarębska pojechała do Torunia, by pomóc córce Joasi przy chorych bliźniakach - Kajtku i Guciu, a trzyletnią wnuczkę Polę zostawiła pod opieką Wiktora - swojego wspólnika w restauracji. Nagle okazuje się, że Poli nie ma! Wiktor twierdzi, że wyszedł na dziesięć minut... Zrozpaczoną Wandę wspiera przyjaciółka Mirka, przyjeżdża też kuzynka Giga, informacje o zaginięciu dziecka pojawiają się w mediach...
Sprawa zniknięcia Poli - z perspektywy czytelnika, który ma wiele stron przed sobą - wyjaśnia się szybko. Jednak kolejne tragedie uderzają w bohaterów, zaś w ich wyniku Wiktor wyjeżdża, Wanda nie do końca rozumie swoje uczucia i jest rozdarta między Wiktorem a Witoldem. Próbuje poradzić sobie z zarabianiem, domem oraz wnuczętami a przecież z dziećmi, choć dorosłe, też ma wiele problemów. Niełatwo jej jest być również przyjaciółką, bowiem wciąż przechodzi kolejne próby obserwując partnera Mirki.
Swoją samotność, zwłaszcza wieczorami, wypełnia pisaniem listów oraz rozmyślaniem o decyzjach, które musi podjąć - ona sama oraz jej dzieci. Wie, że może je wspierać, martwić się, ale nie zrobi tego za nich. Jednocześnie musi zrozumieć, że czas gdy musiała dla rodziny, dzieci poświęcić karierę, marzenia i plany, minął a teraz jest ten moment, kiedy może zająć się sobą. Wielokrotnie byłam zła na decyzje Wandy, jej błędy, brak odwagi i niezdecydowanie mocno mnie denerwowały.
"Bezpieczny port" to książka ogromnie podkreślająca życie zwykłych ludzi, którzy muszą godzić się z tym, co niesie los. Smutki przeplatają się tutaj z radościami - porwanie, wypadek samochodowy, śmierć, narodziny, romans, zaręczyny, pogrzeby, śluby, niepełnosprawność, poszukiwanie ojca dziecka czy też ratowanie życia niewinnego niemowlęcia (przeszczep szpiku). Pomiędzy tym jest czas na podróżowanie do Toskanii czy nad polskie morze, robienie interesów a przede wszystkim miłość... Do kogo zapuka?
Anna Karpińska potrafi uwieść czytelnika słowami, powieść jest napisana lekko, choć wielokrotnie żal, ból i łzy wygrywają... W ogóle nie odczuwa się tych setek stron, tylko płynie obserwując koleje losu bohaterów. Ogromną rolę odgrywają w książce przyjaźń i miłość, sukcesy i porażki, liczy się wsparcie, pomocna dłoń i symboliczne pożegnania. Na przykładzie bohaterów Karpińska pokazała jak bardzo rozpacz i strach zbliżają ludzi, choć czasami trzeba wejść dwa razy do tej samej rzeki, by stać się mądrzejszym. Po jednym nie zawsze działa.
Przyznaję, że przy tak skonstruowanych przygodach poszczególnych bohaterów, licznych petardach, nie miałam pojęcia jak autorka zakończy opowieść. Kogo połączy w pary a kto będzie rozpaczał w samotności. Patrząc globalnie - jestem zadowolona.
Podsumowując - "Bezpieczny port" to historia o różnych spojrzeniach na życie, odmiennych priorytetach, ciężarach wskakujących nam na ramiona nieproszone, o odbieraniu nadziei, zawodach i rozterkach sercowych, problemach rodzinnych, raczkującym szczęściu oraz uszczęśliwianiu na siłę. Polecam!
recenzja pochodzi z mojego bloga:
http://czytelnicza-dusza.blogspot.com