Dziesięć historii warszawskich robinsonów - ludzi którzy po upadku Powstania Warszawskiego ukrywali się w zgliszczach zrujnowanej stolicy. Często ranni, samotni, bez dostępu do wody i pożywiania. Wciąż czujni. Zmieniający kryjówki. Nigdy bezpieczni.
Historie surowe. Opowiedziane bez emocji. Przerażające. Najbardziej chwyta mnie jednak za serce ostatnia z nich, opowiedziana w pierwszej osobie, przedstawiająca losy autora. Może dlatego, że to opowieść z pierwszej ręki, może dlatego że najbardziej dokładna. Może również z tego powodu, że dość szczegółowo opisuje to, co się działo z całą drużyną Gluth-Nowowiejskiego jeszcze podczas ich walki na Marymoncie. Tragiczna śmierć tych młodych ludzi, również sanitariuszek, którzy nie mieli żadnych szans otoczeni przez Niemców, budzi wielki smutek. Podobnie jak opisy morderstw ludności cywilnej w odwecie za wybuch powstania, ludności nie tylko niewinnej ale i bezbronnej.
Jak wiele jest w stanie znieść człowiek. Oby nigdy nie musiał się o tym przekonać.
Istnieje pogląd, że od upadku powstania warszawskiego do zajęcia stolicy przez oddziały polskie i radzieckie miasto pozostało całkowicie martwą, pozbawioną ludności pustynią gruzów.
Ale Warszawa nigdy nie była „królestwem bez poddanych”. Nawet w tym straszliwym czasie, kiedy na rozkaz von dem Bacha kto żyw musiał opuścić miasto, a w jego lewobrzeżnej części przystąpiły do działania niemieckie eki...