Gdyby ktoś tworzył słownikową definicję kobiety sukcesu, nie musiałby pisać nic – wystarczyłoby wkleić zdjęcie Normy Anders. Na swoją wysoką pozycję w Pierce Industries zasłużyła ciężką pracą, charyzmą, inteligencją i ambicją. Nie brakuje jej przy tym urody, dlatego wydawałoby się, że nic nie stoi jej na przeszkodzie na drodze do serca Hudsona, właściciela firmy. Ten jednak najwyraźniej nie jest zainteresowany. Rozczarowana odrzuceniem Norma niespodziewanie znajduje pocieszenie w ramionach Boyda, swojego znacznie młodszego asystenta. Szybko się okazuje, że tak naprawdę Hudson nigdy nie mógłby dać jej tego, czego potrzebowała.
Być może słyszeliście o serii powieści erotycznych „Uwikłani” – pojawiła się ona zresztą w moich recenzjach i zarazem przywróciła wiarę w ten gatunek literacki po nieprzyjemnych doświadczeniach z „Pięćdziesięcioma twarzami Greya” oraz „Dotykiem Crossa”. Choć autorce i w tym przypadku nie udało się uciec od schematów i rozwiązań fabularnych znamiennych dla współczesnych erotyków, historia Alayny i Hudsona wciągnęła mnie i pozostawiła po sobie dobre wspomnienia. Niestety po oryginalnej trylogii przyszła pora na znacznie słabszą książkę z perspektywy Hudsona, po czym autorka poszła o krok dalej, wydając właśnie „Grzeszne noce”, które skupiają się na Normie, znanej już czytelnikom właściwego cyklu. Czy było potrzebne poszerzanie tego wątku? No... nie.
Gdyby Norma była postacią ciekawą, nie miałabym absolutnie nic przeciwko osobnej powieści skupiającej się wyłącznie na niej (choć wolałabym, by tytuł nie nawiązywał w żaden sposób do „Uwikłanych” – w przeciwnym razie to ewidentne żerowanie na popularności tej serii). Niestety dostajemy w twarz protagonistką bardzo stereotypową, niewyróżniającą się właściwie niczym. Książka poświęcona jej życiu nie zaskakuje, można niemalże powiedzieć, że nudzi; nie mogę oprzeć się wrażeniu, że autorka właściwie nie miała żadnego konkretnego pomysłu na tę powieść. Po prostu doszła do wniosku, że fajnie będzie przedłużyć żywotność cyklu i wybrała sobie Normę na „ofiarę”. Skutkiem tego dostajemy fabułę opierającą się głównie na romansie, seksie, dominacji, może też trochę na kłótniach, a to wszystko zostaje zwieńczone bardzo ubarwionym, przesłodzonym zakończeniem.
Nie bardzo rozumiem taktykę pisarki. Z tego co zdążyłam się zorientować, jej twórczość cały czas się rozwija, powstają nowe książki, nie było chyba zatem potrzeby (ekhm, pieniądze, ekhm), by wracać do zakończonej już serii i wykonywać na niej sztuczne, nieudane zresztą oddychanie. Już po liczbie stron widać, że pisarce nawet nie zależało, by odpowiednio poszerzyć historię Normy, skutkiem czego są liczne skróty fabularne i duża oszczędność. Ale właściwie, co można było jeszcze napisać, skoro „Grzeszne noce” to głównie opisy zbliżeń między bohaterami, bez jakiegoś szerszego kontekstu, dopracowania świata przedstawionego czy nawet bardziej szczegółowej charakterystyki postaci? Zanim zdążymy się do nich przywiązać, docieramy do końca.
Trzeba jednak przyznać, że w dalszym ciągu autorce dobrze wychodzą sceny seksu. Mnóstwo w nich namiętności, zmysłowości i przyjemnego napięcia, raczej nie ma tu mowy o wulgaryzmie czy zbytnim banalizowaniu języka. Właśnie za to polubiłam „Uwikłanych”: jeśli już zabierać się za literaturę erotyczną, to robić to porządnie. Oczywiście z czasem relacja Boyda i Normy z czysto seksualnej (albo raczej powinnam powiedzieć: zawodowo-seksualnej) przeradza się w coś więcej, ale intymność i fizyczne uniesienia nadal są na pierwszym planie.
Co za tym idzie, cierpi na tym cała reszta, o czym zresztą już wspomniałam. Laurelin Paige nie daje nam poznać Normy, tylko wprost nazywa jej cechy, byleby jak najszybciej przejść „do rzeczy”. Boyd z kolei nie ma w sobie właściwie żadnego uroku. Jestem pod wrażeniem, że w chwilach zbliżeń z Normą udawało mu się wykrzesać z siebie jakiś ogień, bo, patrząc z boku, wydaje się bohaterem zupełnie nieprzekonującym, zachowującym się w oderwany od rzeczywistości sposób. Paradoksalnie dobrze opisany seks nie idzie w parze z chemią między Boydem a Normą: ich relacja rozwija się po prostu zbyt szybko, trudno zatem traktować ją „serio”, nawet z perspektywy czytelnika.
Naprawdę wiele bym oddała, żeby Laurelin Paige zajęła się innymi projektami literackimi, bo chociaż od samego początku jej opowieści nie cechują się nadmierną oryginalnością, to jednak jest coś urzekającego w jej stylu pisania, co szybko pozwala się wciągnąć. Autorka pisze lekko, obrazowo, dialogi wypadają równie nieźle jak opisy, więc lektura zawsze jest przyjemna. Nie inaczej było z „Grzesznymi nocami” – czytało się błyskawicznie (nie tylko ze względu na niedużą objętość), szkoda tylko, że ta książka nie zostanie ze mną na dłużej, bo szybko o niej zapomnę. Mogę ją polecić wyłącznie osobom, które są dużymi fanami „Uwikłanych” i chcieliby mieć na swojej półce taki niezobowiązujący dodatek. W innym przypadku spokojnie można sobie odpuścić.
rude-pioro.blogspot.com