Można powiedzieć, że Crystal odnosi w pracy sukcesy. Jest podziwiana przez klientów, dobrze jej płacą i chociaż czasem robi się niebezpiecznie, zawód tancerki na rurze sprawia, że może się utrzymać i przynajmniej na kilka godzin zapomnieć o tym, co ją spotkało. Ci, którzy przychodzą do lokalu popatrzeć na jej występy, nie mają pojęcia, że tak naprawdę nazywa się Eloise.
Gabriel z kolei ma dość zdystansowanego, pozbawionego wszelkiej intymności życia. Po tym, jak udało mu się odzyskać wolność, wciąż nie do końca może zapomnieć o tych mrocznych dniach, kiedy nie było przy nim żadnej przyjaznej duszy. Zdecydowany, by ostatecznie zerwać z przeszłością i nauczyć się, jak zbudować relację, zwraca się do Crystal. Po pewnym czasie już właściwie nie wiadomo, które z nich bardziej potrzebuje pomocy.
O Mii Sheridan raczej nie sposób nie usłyszeć, szczególnie jeśli często sięga się po literaturę romantyczną czy obyczajową. Opinie, na jakie się natykałam, były bardzo pozytywne; czytelnicy zwykle chwalili autorkę za umiejętność doskonałego odwzorowania uczuć, za emocjonalność, za wzruszenia. „Bez złudzeń” było moim pierwszym spotkaniem z twórczością tej pisarki i... Chyba nie do końca rozumiem, w czym tkwi jej fenomen.
Główne problemy tej książki są dwa. Po pierwsze: sztampowość. Zapewne wielu z was już po niewielkim opisie fabuły, którym otworzyłam tę recenzję, domyślili się mniej więcej, jak przebiega ta historia i jaki może być finał. Prawdopodobne też, że dostrzegliście, jak ogromną schematycznością cechuje się sam pomysł na tę powieść. Postacie pierwszoplanowe – czyli Ellie i Gabriel – są chodzącymi kliszami, właściwie trudno o bardziej stereotypowych bohaterów w tym gatunku literackim. Eloise jest tancerką w nocnym klubie, rozbiera się na oczach mężczyzn, co oczywiście jest poniekąd spowodowane tym, że ma za sobą nieprzyjemne doświadczenia z dzieciństwa (nie chcę spoilerować jakie, choć bezproblemowo możecie odgadnąć). Gabe to zaś bogaty, przystojny facet, którego również życie ciężko doświadczyło, wobec czego nie potrafi normalnie funkcjonować. Tych dwoje spotyka się i zaczyna naprawiać siebie nawzajem, co oczywiście rodzi komplikacje i problemy. Musicie się ze mną zgodzić, że opieranie historii na takiej konstrukcji jest niezwykle banalne i przewidywalne. Od samego początku przecież wiadomo, w jakim kierunku się to potoczy.
Po drugie: brak realizmu. Mia Sheridan jakimś cudem naszpikowała książkę absurdalnymi rozwiązaniami fabularnymi – jakimś cudem, bo przecież przy tak prostej, wtórnej opowieści raczej nie powinno być trudno z prowadzeniem akcji. Tymczasem autorka buduje swoje postaci w nierzeczywisty sposób; trauma Gabe’a ani trochę mnie nie przekonuje, jego zamkniętość wydaje się uwypuklana na siłę, z kolei zachowanie Ellie sprawia wrażenie zupełnie nieprawdopodobnego. A już na pewno nie zachwyciło mnie słodkie zakończenie oraz niespodziewany punkt kulminacyjny w kryminalnym wątku, który cały czas towarzyszył bohaterom gdzieś tam w tle. Niestety w tym przypadku „niespodziewany” wcale nie oznacza, że byłam zaskoczona zwrotem wydarzeń. Nie, mnie po prostu nie chce się wierzyć, że to wszystko potoczyło się w taki sposób.
Nie zrozumcie mnie źle – książka nie jest beznadziejna i na pewno nie mogę powiedzieć, że nie czerpałam przyjemności z czytania. Pisarka bez wątpienia sprawnie posługuje się słowem; opisy przeżyć wewnętrznych są barwne i niejednego odbiorcę chwycą za serce, a jeśli macie w sobie choć odrobinę z romantyka, tak jak ja, to na pewno ulegniecie w kilku momentach i dacie się ponieść tej historii. Pod względem kompozycyjnym też jest dobrze – Sheridan stopniowo uchyla rąbka tajemnicy i nie pozwala nam od razu poznać wszystkich szczegółów z przeszłości bohaterów, dzięki czemu jakieś tam niespodzianki, nawet niewielkie, są.
Choć jestem zdania, że taka historia nie mogłaby mieć miejsca w prawdziwym życiu, pojawiają się naprawdę solidne fragmenty, ciekawe rozmowy, no i trzeba zaznaczyć, że między Gabrielem a Eloise jest niekwestionowana chemia. Wielbiciele kina miłosnego na pewno z radością oglądaliby taką parę na ekranie. Tło wydarzeń oczywiście wykracza poza sam romans – pojawia się chociażby wątek z bratem głównego bohatera czy też ze studentką, która postanowiła napisać pracę magisterską z wykorzystaniem historii Gabe’a, toteż ten udziela jej długich wywiadów. Bardzo przypadł mi do gustu również drobny, ale całkiem znaczący element: każdy rozdział otwierają oryginalnie podpisane cytaty. Początkowo sądziłam, że pochodzą z jakiegoś utworu, którego nie znam, tymczasem później sprawa się wyjaśnia i muszę powiedzieć, że był to jeden z tych motywów, które wzbudziły u mnie największe emocje.
„Bez złudzeń” Mii Sheridan z pewnością nada się na wolny wieczór, kiedy chcemy się rozluźnić i zatopić w innym świecie. Zdążyłam się już zorientować z pozostałych recenzji, że zdecydowanie nie jest to najlepsza powieść w dorobku tej autorki – i chociaż tutaj zostałam nieco odrzucona przez brak realistyczności i przewidywalność, to sądzę, że w przyszłości sięgnę po kolejny tytuł. Może wówczas zrozumiem, dlaczego ta pisarka jest tak uwielbiana przez wielu czytelników. Tym razem wypadło przeciętnie.
rude-pioro.blogspot.com