Sutton nagle straciła ukochanego męża i została samotną matką. Po roku łez i żałoby postanawia iść dalej, a coraz ważniejszą rolę w jej życiu zaczyna odgrywać przyjaciel, David. Tylko czy Sutton jest gotowa na związek?
Pomysł na książkę był całkiem niezły. Romans, godzenie się ze stratą, zaczynanie wszystkiego od początku, wiążące się z tym problemy - to mogło być ciekawe, może nawet ważne i pouczające. Wszystko jednak koncertowo zepsuło wykonanie.
Główna bohaterka jest skrajnie niestabilna emocjonalnie. Raz chce, raz nie chce, jest niezdecydowana i płacze z najbłahszych powodów. Nawet jestem w stanie to zrozumieć - trauma, lęk, zagubienie są w jakimś stopniu zrozumiałe w jej przypadku. Może i doprowadzone do skrajności (choćby nagła panika z serii "stracę kolejną ważną dla mnie osobę", kiedy jedna z bohaterek, która dla powieści w zasadzie nie ma znaczenia, a Sutton dopiero ją poznała, mówi, że ma raka), ale jeszcze w miarę uzasadnione. Problem w tym, że równie nieracjonalnie zachowują się inne postaci - rodzeństwo głównej bohaterki, jej przyjaciółki, teściowie. Przez całą powieść mierzymy się z kolejnymi irracjonalnymi zachowaniami, ale absolutny rekord zostaje pobity w momencie, kiedy na jaw wychodzi prawdziwa tożsamość Davida. Nagle niemal wszyscy są przeciw niemu, bo, hurr durr, udawał kogoś innego, nie wiadomo kim jest, jaki jest, na pewno jego charakter jest inny niż prezentował przez ostatni rok, bo inaczej się nazywa... Serio? Całą tożsamość człowieka określa jego nazwisko? I to takie, którego z jakiegoś powodu się wyrzekł? To nie są tylko poglądy Writghtów, którzy jeszcze jakieś powody do takiego myślenia mogliby mieć. Anne, przyjaciółka Sutton, tak podsumowuje całą sytuację: "ten facet przeniknął do twojego życia, sprawił, że się w nim zakochałaś i przez cały czas udawał inną osobę [2018:241].". W powieści wiele było fragmentów, przy których zastanawiałam się, co się tu dzieje oraz kto postaciom ukradł mózgi i empatię, ale ten był tym, który robił na mnie największe wrażenie, bo to naprawdę cudowna, popisowa drama z niczego. Ale wiecie co jest najlepsze? Irracjonalność jest w zasadzie jedyną cechą, którą można przypisać bohaterom. Paru można jeszcze określić mianem troskliwych, ale nic poza tym. Nie ma żadnych indywidualności, żadnego skomplikowania lub choćby zarysów charakterów. Powieść niby mówi o stracie, ale w zasadzie nie przedstawia sposobów radzenia sobie z nią, skupia się wyłącznie na głównej bohaterce, ale w sposób wyrywkowy, nadmiernie uproszczony. Jej teściowie to jakaś porażka, niby mamy jakąś zaborczość, próbę rekompensaty utraty syna, ale też ukazaną w sposób mało szczegółowy. Do tego dochodzi pretekstowe ukazanie dziecka, które w zasadzie niczego nie wnosi...
Jestem pod wrażeniem tego, jak łatwo autorka rozwiązuje konflikty między postaciami. Wieloletni konflikt między Davidem a jego matką został rozwiązany w przeciągu jednego spotkania na herbacie. Dodajmy - spotkania, na które bohater nie miał ochoty, w ramach którego powiedziano trochę nieprzyjemnych słów. A jednak, nagle nie ma problemu, a David przyjmuje rady od matki, spotyka się z nią, wraca do Nowego Jorku. Żadnej nieufności, żadnej złości. Nic.
Dołóżmy do tego wszystkiego jakieś nagłe, zupełnie od czapy wspominanie o Bogu na początku powieści - bohaterka nawet nie jest religijna, żadna z innych postaci też nie, wiec pocieszanie "Bóg nie zesłałby na mnie więcej cierpienia, niż mogłabym znieść... [2018:10]" jest naprawdę zaskakujące. Mamy też naprawdę okropne sceny seksu - techniczne, wszystko w zasadzie sprowadza się do orgazmu, zero jakichś opisów uczuć, myśli, zero polotu w ukazaniu aktu. Zamiast nich można było dodać opisy przestrzeni, bo te bardzo często ograniczają się do "park" czy "duży dom".
Na koniec mam jeszcze ulubione fragmenty:
"Kupiłyśmy trzy opakowania testów ciążowych i wepchnęłyśmy Heidi do łazienki. Po pół tuzinie testów, które były pozytywne, Heidi wybuchnęła płaczem, a my tańczyłyśmy wokół niej w radosnym podnieceniu [2018:175]." - bohaterka dowiaduje się, że jest w ciąży, boi się o to, czy nie zaszkodziła dziecku, bo dzień wcześniej upiła się do nieprzytomności. Jej przyjaciółki zamiast pocieszyć, tańczą z radości. Podzięowałabym za takie przyjaciółki.
Bonus: zwróciliście uwagę na to powtórzenie "testów"? Ale przynajmniej liczbę próbowano synonimizować.
"Na pewno nie chcesz zrywać kontaktów z siostrą. Nie wiem, jak bym przetrwała bez rodzeństwa [2018:197]." - takie słowa padają z ust Sutton w kierunku Davida. Tej samej Sutton, która zachwycała się, że David tak bardzo ją rozumie, nie naciska na nic, nie prawi truizmów. Jak widać to samo nie musi działać w udanym związku w drugą stronę. Zresztą, Sutton jest tak bardzo zainteresowana Davidem, że w sumie nic o nim nie wie... I nie zapyta, dlaczego miałby zerwać kontakt z siostrą, rodzicami... Nic, ale wie, że na pewno nie chce zrywać kontaktów.
"Nie zamierzam teraz do niej wracać. Odkąd tu przyleciałem, nawet do mnie nie zadzwoniła ani nie wysłała esemesa. Ani razu. Teraz czas na jej ruch. Nie mój [2018:384]." - a taki ładny tekst mamy, kiedy to David ucieka do Nowego Jorku, mimo płomiennej przemowy Sutton na temat tego, dlaczego chce z nim być, jakie błędy popełniła i że chce to naprawić. To był całkiem ładny fragment - autorka odwróciła role, zabawiła się konwencją i wszystko koncertowo spaprała, na siłę próbując wprowadzić emocje, dramatyzm i pozbawiając, znów, Davida racjonalnego myślenia.
Nie polecam, gdyby ktoś jeszcze miał wątpliwości. Paskudztwo, jakich mało, nic pozytywnego mi do głowy nie przychodzi nawet na zakończenie. Może tylko to, że na szczęście nie jest szkodliwa - dzieją się tu różne, niekoniecznie mądre rzeczy, ale raczej nie są niebezpieczne. Chociaż... Jakby się tak zastanowić, to upijanie bohaterów, kiedy w ich życiu dzieje się coś złego jest jednak niepokojące...
---
Także na coffee-kafes.blogspot.com
czytampierwszy.pl