Gdyby kiedyś, za nastoletnich czasów, ktoś powiedział Mirandzie, że będzie w przyszłości policjantką (na dodatek piekielnie dobrą), to roześmiałaby mu się w twarz. Jako dorastająca dziewczyna nie żyła zgodnie z prawem i kłamała jak z nut, byleby tylko wyjść cało z tarapatów. Dlatego gdy Randi faktycznie znalazła się w dramatycznej sytuacji, nikt jej nie uwierzył. Sporo lat później kobieta nadal usiłuje zapomnieć o tamtej nocy i o tamtej dziewczynie, ale wszystko wskazuje na to, że przeszłość planuje ją dopaść. W trakcie kolejnego śledztwa ktoś wyraźnie próbuje sprawić, by Miranda wyglądała na podejrzaną; nowa sprawa zdaje się mieć coś wspólnego z tym letnim wieczorem, który na zawsze położył się cieniem na jej życiu.
Jeszcze zanim w moje ręce wpadła „Tamta dziewczyna”, nazwisko Eriki Spindler kilkukrotnie obiło mi się o uszy. Wiedziałam, że to dość płodna pisarka i opinie, które do mnie docierały, były zwykle pozytywne, dlatego nie ukrywam, że wiązałam z tą lekturą wielkie nadzieje. Piękna okładka (jestem sroką na takie rzeczy, co poradzić) zachęciła, podobnie jak opis, więc zabrałam się za czytanie z entuzjazmem... I czar prysł dość szybko.
Pod względem języka czy kompozycji nie mam tej książce absolutnie nic do zarzucenia. Fabuła poprowadzona jest sprawnie, w określonym tempie, przyspieszającym we właściwych momentach, widać też, że autorka miała konkretny pomysł i zrealizowała go prawdopodobnie zgodnie z własnymi oczekiwaniami. Stylistycznie poradziła sobie równie dobrze, bo czyta się przyjemnie, tekst nie męczy, opisy bywają dość obrazowe, choć miejscami brakowało mi w nich dodatkowej emocjonalności. Niestety największym mankamentem jest... przeciętność. Cała sprawa kryminalna, której dotyczy główna narracja, wydaje mi się dość nijaka. Odnoszę wrażenie, że Erica Spindler chciała mocno zaszokować okolicznościami zbrodni i związaną z ofiarą otoczką, ale nie było to nic, czego nie widziałabym już w wielu innych thrillerach, czy to literackich, czy to filmowych. Co za tym idzie, fabuła jest mocno przewidywalna: nie ma tu praktycznie żadnego elementu zaskoczenia, bo na długo przed finałem możemy się domyślić, kto jest zabójcą oraz w jaki sposób akurat to śledztwo łączy się z przeszłością Randi. Wielka szkoda – zawsze cenię sobie element zaskoczenia, a w kryminałach (czy też powieściach na pograniczu tego gatunku) jest on szczególnie ważny.
Najciekawszą częścią były zdecydowanie retrospekcje. Miejscami nawet żałowałam, że nie są dłuższe, że autorka nie poświęciła im więcej miejsca – mogłyby nawet stać się wątkiem wiodącym. Co prawda ich powiązanie z teraźniejszością okazało się dość typowe i schematyczne, ale nieskończenie bardziej wolałam czytać o przeżyciach 15-letniej Randi. Miranda jako dojrzała kobieta okazała się w zasadzie nijaka: miała być twardą babką, miała być kimś, kto nie daje sobie w kaszę dmuchać, miała być prawdziwą torpedą w swoim zawodzie. Te wszystkie cechy widać, ale są one tak jakby obok tej bohaterki, jako że ona zupełnie ich nie uosabia. Niby książka stara się udowodnić, że zakłamana, rozpuszczona nastolatka przemieniła się w kogoś o niezachwianej moralności i uczciwości, co miało być takim symbolem oczyszczenia i odnowy, ale ja jakoś mocniej sympatyzowałam z tą pogubioną, tylko na pozór przesiąkniętą negatywnymi wartościami Mirandą. W wersji dorosłej zrobiła na mnie wrażenie dość płaskiej i nieprzekonującej.
Rzadko się zdarza, by w książkach przeszkadzał mi wątek miłosny – lubię romanse, lubię patrzeć, jak bohaterowie stopniowo zbliżają się do siebie, a między nimi rozkwita uczucie. Tutaj ten motyw wypada sztucznie. Na litość boską, czy kobieta i mężczyzna nie są w stanie po prostu się przyjaźnić i współpracować ze sobą, tylko koniecznie muszą wcześniej czy później skończyć w łóżku? Miałam nadzieję na fajny, zgrany duet, wspólnie pokonujący wszelkie przeszkody, a dostałam parę, w której chemię trzeba uwierzyć na słowo, bo w żaden sposób jej nie odczujecie.
Jestem, krótko mówiąc, zawiedziona. Nie mogę powiedzieć, żebym się zmęczyła czytaniem „Tamtej dziewczyny” – jak już wspomniałam, konstrukcyjnie powieść się broni, jest też parę mocniejszych momentów, które na nowo rozpalały moją ciekawość i sprawiały, że chciałam wierzyć w tę historię. Niestety zabrakło tutaj jakiegoś dynamizmu, zawirowań. Nawet z tak pospolicie zbudowaną sprawą kryminalną dałoby się zrobić porządny, trzymający w napięciu thriller. Tymczasem nawet zakończenie nie wbiło mnie w fotel, raczej brnęłam przez nie ze średnim zainteresowaniem.
Cóż, wygląda na to, że moje pierwsze spotkanie z twórczością Eriki Spindler nie należy do zbyt udanych. Nie porzucam jednak nadziei i z przyjemnością dam tej autorce jeszcze szansę – w końcu czym jest jedna książka na tle innych, które mogą okazać się dużo lepsze? „Tamta dziewczyna” jawi się jako opowieść z niezbyt oryginalnym, ale mającym potencjał pomysłem, który został w dużej mierze zmarnowany. To zdecydowanie nie jest książka, której akcję śledzi się z wypiekami na policzkach.
rude-pioro.blogspot.com