Miłość zwycięża wszystko…
Czwarty tom kultowej serii „Bractwa Czarnego Sztyletu” opowiada o losach Butcha, policjanta i człowieka, który jako jedyny został dopuszczony do spraw tajnego Bractwa wampirów. Historia zaczyna się od tego, jak Butch ratuje pre-transa z rak Reduktorów. Zostaje ciężko ranny i naznaczony ciemną mocą Omegi. Tylko dzięki „pomocnej dłoni” Vhrednego zostaje częściowo uleczony.
Odkąd Butch znalazł się w posiadłości Bractwa, pała silnym uczuciem do Marissy, wampirzycy wywodzącej się z kręgów arystokratycznych. Po wielu rozterkach, niewyjaśnionych sprawach, w końcu się do siebie zbliżają. A kiedy okaże się, że jest dla nich szansa, znów staną przed trudnym wyborem. Tylko ich silne uczucie zdoła przetrwać wszystko oraz wiara w powodzenie ich związku.
Lecz czy uda im się przetrwać wszystko? Czy ostatecznie będą razem? Co się stanie z Butchem? Czy Bractwo zechce go u siebie?
Kolejna już część mojej ulubionej serii. Do tej jednak książki podeszłam z lekką rezerwą, w końcu miała być o losach człowieka. A ja polubiłam wampiry z Bractwa. Z czasem, kiedy czytałam, owe dziwne wrażenie zniknęło i wciągnęłam się na całego. Autorka znów pokierowała całą fabułą w bardzo dobry sposób, rozważny. Nie ma w niej nieprzemyślanych wątków, wszystkie mają swój określony cel. Akcja w pewnych momentach zadziwia, wprawia w strach i obawy, a niekiedy w śmiech aż do łez. I jak tu nie polubić takiej książki?
Bohaterowie jak zwykle świetni. Marissę polubiłam za jej upór w działaniu, nie odpuściła żadnej sprawy, która dotyczyła Butcha. Stawiał sprawę jasno. I nie była typową arystokratką, bardziej nowoczesną kobietą. Sam Butch czasem mnie wkurzał, jego myślenie było typowo męskie. Chyba wiecie, co mam na myśli? ;P
Jak już podkreślałam kiedyś, styl autorki, lekki i swobodny pozwala czytać w zatrważająco szybkim tempie. Można tu mówić o dobrym tłumaczeniu. Za niedługo sięgnę po kolejne części, ciekawa jestem, czy też pani Ward mnie czymś zaskoczy…
Źródło:
http://recenzje-jadzka.blogspot.com/