Małym dziewczynkom mówi się, że w przyszłości założą rodzinę, będą miały przystojnego męża i gromadkę dzieci. Jest to pewien stereotyp, który towarzyszy większości kobiet i nie tylko, przez całe życie. Większość ludzi ma wiele marzeń, celów, jednak tym ostatecznym jest najczęściej założenie rodziny, która będzie szczęśliwa. Dobrze wiemy, że różnie z tym bywa, a marzenia nie zawsze się spełniają. Jednak co zrobić, gdy już wszystko zacznie się rozpadać? Czy tak naprawdę da się odzyskać utracone zaufanie?
Claire jest przykładną matką i żoną. Długo czekała na dziecko i teraz chce się oddać macierzyństwu całym sercem, dlatego zgadza się zrezygnować ze swoich badań oraz kariery, która mogłaby przybrać zawrotne tempo. Razem z rodziną przeprowadza się do miejsca oddalonego o kilkaset kilometrów od ich pierwszego domu. Dla Claire jest to szok i trudna do pogodzenia się sytuacja. W szczególności gdy jej mąż poświęca się swojej pracy i badaniom całym sercem. Czasami nawet bardziej niż dla własnej żony. Młoda matka czuje są samotna i nie może się odnaleźć w nowym miejscu. Do tego dochodzą jeszcze demony przeszłości, które potrafią nieźle namieszać w jej myślach. A gdy Claire widzi wiadomość od swojej dawnej miłości, w jej życiu już na zawsze wszystko się zmienia. Jak postąpi kobieta? Czy warto ryzykować bezpieczeństwo domowego gniazdka na rzecz romansu internetowego? Jak wielką siłę ma ogień?
O "Gwiazdach, które spłonęły" słyszałam same pozytywne opinie. Aż byłam zaskoczona, że taka na pozór schematyczna książka może uzyskać tyle szacunku wśród recenzentów. Książki dla kobiet, jak wiele raz już wam to podkreślałam, nie są moją mocną stroną, ale coraz bardziej się do nich przekonuję i teraz jestem już całkowicie na nie otwarta. Dlatego zwabiona tym całym zachwytem dałam się złapać i na tę pozycję. Czy było warto?
Zawsze mi się wydaje, że literatura obyczajowa ma wspólny motyw i tak naprawdę te wszystkie książki są o tym samym. W pierwszej chwili i w tym przypadku było tak samo. Lecz z czasem zdałam sobie sprawę, że pojawia się tu ogień, który rozpala wszystko – od prawdziwych rzeczy po całą fabułę. Właśnie ten ogień i częste nawiązania do komety Halleya ubarwiły opowieść i nadały jej oryginalności. Mimo często powtarzanych motywów to było coś niesztampowego i pełnego emocji.
Styl autorki jest dość specyficzny, dzięki czemu książkę bardzo dobrze mi się czytało. Jest lekki i przyjemny, ale nie w ten irytujący mnie sposób. Cała składnia i język jakiego używała pisarka komponował się idealnie, tworząc zgrabną całość, która przypadnie do gustu niejednej osobie. Czasami stawał się wręcz bajkowy, co było dla mnie szokiem, ale i bardzo mi się podobało. Pewnego rodzaju odskocznia od teraźniejszości tylko przyśpieszyła akcję i pozwoliła się wciągnąć w opowieść całą duszą.
Ogólnie cała fabuła jest bardzo powolna i spokojna. Akcja rozkręca się w żółwim tempie, ale nie jest to wadą, gdyż dzięki temu możemy dokładnie poznać bohaterów oraz rozumieć, co ich pobudza do danego zachowania. Przy takich opowieściach najczęściej na początku się nudzę i tak było w tym przypadku, ale z czasem rozumiem, że właśnie na tym polega ich geniusz i bez tego traciłyby swój sens. Dlatego warto przebrnąć te kilkadziesiąt początkowych stron, by móc docenić całość. Tym bardziej że pojawia się niezwykła liczba retrospekcji, co czasami potrafiło wybić mnie z czytania, ale również dać panoramiczne spojrzenie na całe życie Claire. A zapewniam wam, że przeszłość ma wpływ na każdego człowieka, co doskonale widać w "Gwiazdach, które spłonęły". Historia skłania do głębokiej refleksji nad różnymi aspektami naszego życia. Jest wielowymiarowa i dzięki temu nie możemy pominąć żadnej roli, którą odgrywała Claire i którą my w tej chwili gramy.
Jednak samej bohaterki jakoś bardzo nie polubiłam. Nie mogłam zaakceptować jej decyzji, choć wiedziałam, skąd one wynikają. W wielu przypadkach ulegała zbyt szybko emocjom i pozwoliła, żeby pojedyncze niepowodzenia dyktowały jej życiem. Oczywiście przeżyła bardzo dużo i w tym było wiele traumatycznych wydarzeń, lecz według mnie nie zawsze ją to usprawiedliwiało. Za to moją sympatię zyskał jej mąż – Miles. Nie będę udawać, że zawsze był idealnym partnerem. Często zawodził i wtedy czułam olbrzymie rozgoryczenie, lecz było widać, że się stara i wystarczy tylko iskra, by zmienił swoje postępowanie. Za to go szanowałam i zdawałam sobie sprawę, że niektóre sytuacje trudno zaakceptować – nawet jeśli bardzo się chce. Za to Dean – pierwsza miłość Claire – był dla mnie zagadką, która jedyne co robiła, to tylko frustrowała mnie na każdym kroku. W ogóle nie mogę pojąć, jak można się tak zachowywać. Za każdym razem w mojej głowie pojawiało się pytanie: dlaczego?.
Problematyka książki jest niezwykle istotna, a wydaje mi się, że przemilczana. Często uważana za zbędną do poruszania, bo wszyscy wiedzą, że niektóre małżeństwa mają kryzys, czasami się rozpadają i to w pewnym stopniu jest naturalne. "Gwiazdy, które spłonęły" ukazują wszystkie możliwe konsekwencje utraty czy zwątpienia w miłość małżonka. Byłam zaskoczona, że tak dokładnie można przeanalizować każdy aspekt takich sytuacji i cieszę się, że ktoś zwrócił na to uwagę. Poza tym pokazuje również, że nie zawsze jest tak, jak nam się wydaje. Czasami nasze własne myśli i rozważania mogą nas oszukiwać przez wiele lat. Co się stanie, gdy bańka mydlana pryśnie?
Na końcu książki znajduje się też rozmowa z autorką, co według mnie jest fantastycznym pomysłem. Można się dowiedzieć wielu rzeczy oraz porównać swoje wyobrażenia z wyobrażeniami pisarki. Jest to naprawdę ciekawe doświadczenie i podoba mi się, że ktoś pomyślał o tym.
Gwiazdy, które spłonęły okazały się dla mnie miłym zaskoczeniem. Naprawdę nie chciałam na początku wierzyć, że będą aż tak dobre. Tymczasem nie zawiodły mnie na żadnym polu. Będę z niecierpliwością czekać na kolejne powieści autorki. A wam serdecznie polecam tę na mroźny wieczór.