Czy kiedykolwiek zastanawialiście się, co znaczy słowo "miłość"? Jestem pewna, że tak. W końcu mówimy tu o słowie, które określa całe nasze życie. Miłość jest naszą nieodłączną częścią. Nawet najbardziej zatwardziali jej przeciwnicy nie są w stanie bez niej żyć, choć nie wiem, jak bardzo by przeczyli. To ona dyktuje wszystkie warunki i ostatecznie to właśnie jej się podporządkowujemy. Brzmi to trochę przerażająco, ale tak naprawdę jest najpiękniejszą rzeczą, jaka nas spotyka i powinniśmy zawsze o tym pamiętać. Nawet w chwilach największego cierpienia.
Landon jest chłopakiem, który lubi się bawić. Nauka nie jest dla niego zbyt ważna, mimo że wymagają tego rodzice. Woli powłóczyć się z przyjaciółmi i poświęcać swój czas rozrywkom. Ma pieniądze i nazwisko sławnego polityka, którym jest jego ojciec, więc na wiele może sobie pozwolić. Aż dziw uwierzyć, że ktoś taki jak on chwilę przed balem szkolnym zostaje bez partnerki. Wtedy decyduje się zaprosić najbardziej dziwną i ugrzecznioną dziewczynę w historii szkoły – Jamie. Córka pastora zawsze jest tak samo ubrana, nie rozstaje się z Biblią, we wszystkim widzi zamysły Boga, a jej ulubionym zajęciem jest pomaganie innym. Przemiła osoba, lecz na pewno nieodpowiednia dla takiego chłopaka jak Landon. Ale czy życie nie lubi nas zaskakiwać?
To jest książka Nicholasa Sparksa. To jedno zdanie wyraża więcej niż można by się spodziewać. Nawet nie będę udawać, że nie uległam jego pięknym historiom o miłości. One zawsze wciskały mnie w fotel i sprawiały, że patrzę inaczej na świat. Pierwszą jego książką, jaką czytałam, była "Ostatnia piosenka". Jest to powieść, która wzruszyła mnie dogłębnie. Jedna z niewielu, na których płakałam i nie miałam zamiaru z tym walczyć. Kolejne może nie wywarły na mnie takiego wrażenia, lecz mimo to bardzo je ceniłam. Pewnie dlatego tak dużo oczekiwałam po "Jesiennej miłości". Niestety zawiodłam się bardzo, stanowczo za bardzo.
Po pierwsze ten pomysł. No nie oszukujmy się – jest bardzo popularny. Zdaję sobie sprawę, że nie jest to jedna z najnowszych powieści. Należy do tych starszych książek, więc wtedy może ten motyw nie był jeszcze tak bardzo popularny. Jednak mimo to nie chce mi się wierzyć, że nie było czegoś podobnego. A w tej chwili to sami wiecie, że takich historii jest multum i każda jest wręcz identyczna. Mało która wyróżnia się na tle innych. Ale pominę już ten fakt. Szkoda tylko, że jak już autor wziął się za tę historię, to nie wykorzystał jej potencjału. Naprawdę można było z tego zrobić coś niezwykłego...
Dawno nie czytałam żadnej powieści Sparksa, więc tak naprawdę nie pamiętam, jaki miał styl. Wiem tylko, że dobrze mi się je czytało i nie wymagało to ode mnie nie wiadomo jakiego wysiłku. W "Jesiennej miłości" język pisarza od razu rzucił mi się w oczy i jak dla mnie był stanowczo za lekki. To poważna opowieść opowiedziana w niepoważny sposób. Oczywiście na początku byłam zadowolona z tego, że czasami mogę się pośmiać, bo pojawiło się naprawdę dużo zabawnych i uroczych scen, lecz w ostatecznej rachubie mijało się to z celem. Tym bardziej że to wszystko było subiektywne. Pewnie część osób zdziwi mi się, gdyż w końcu o to chyba chodzi. Tak, ale przez to miałam wrażenie, że to wszystko tylko zmyślona historyjka.
Natomiast fabuła była przewidywalna do bólu. Po kilku stronach większość wydarzeń była dla mnie oczywista i niestety nie myliłam się pod tym względem. Wszystko szło schematem, który zna chyba każda kobieta i pewnie większość mężczyzn. Może to i romantyczne oraz pełne nadziei, ale zbyt sztampowe by się wczuć. Pierwsze trzy czwarte książki dłużyło się w nieskończoność, żeby później sama końcówka działa się stanowczo za szybko. Podobało mi się, że autor przyzwyczaja nas do bohaterów i pozwala ich lepiej poznać przed tymi najważniejszymi wydarzeniami, jednak one trwały później sekundę, która nie miała dla mnie większego znaczenia. Chciałam się wzruszyć, a w rezultacie się zniechęciłam. Moja reakcja była całkowicie odmienna niż powinna być. Ta opowieść jest piękna i dająca wiele do myślenia, ale ona powinna zostać opowiedziane, a nie napisana.
Głównego bohatera – Landona – bardzo polubiłam, mimo że okazał się dość mdłą postacią, mało wyrazistą. Po prostu był sobie i w coś tam wierzył, coś tam chciał osiągnąć. Niestety tak go zapamiętałam. Zaś Jamie była straszna. Już dawno się nie spotkałam z bohaterką, która tak bardzo by mnie irytowała. Miała być wcieleniem anioła i my mieliśmy to czuć, a była tylko niezdecydowaną dziewczyną, która jedynie chciała zwrócić na siebie uwagę. Sama kreacja postaci okazała się koszmarna – byli nudni, mało wyraziści i bardzo szybko o nich zapomnę.
Nie mogę uwierzyć, że tak zawiodłam się na powieści Sparksa. Jeszcze przed chwilą dowiedziałam się, że ekranizacja to słynna "Szkoła uczuć", którą od dawna chciałam obejrzeć. Teraz jestem zniechęcona i pewnie tego nie zrobię. Oczekiwałam wiele od tej historii i nic z tego nie dostałam. Dlatego nikomu nie polecam tej książki. Oczywiście fani Sparksa i tak ją przeczytają, ale ci, co dopiero zaczynają przygodę z jego twórczością, na pewno nie powinni zaczynać od niej.