Dom jest miejscem, które kojarzy nam się z bezpieczeństwem i rodziną. Tam nikt nam nie zrobi krzywdy, zawsze będziemy mogli liczyć na wsparcie i miłość najbliższych. Jest to coś pewnego i oczywistego dla większości z nas. Jednak nie każdy dom jest tak przyjemny i przytulny. Niektóre mieszkania są puste i pozbawione jakiegokolwiek wydźwięku miłości i radości. Każdy jest zajęty sobą, własną pracą i problemami. Nie ma czasu dla dzieci, a one pozostają samotne...
Koralina wraz z rodzicami przeprowadza się do starego domu. Są wakacje, ona jest oddalona od wszystkich swoich przyjaciół. Jej rodzice są pochłonięci swoją pracą i nie poświęcają jej w ogóle czasu. Musi sama znaleźć sobie zajęcie, dlatego postanawia zostać badaczem. Zwiedza okolice domu oraz odwiedza sąsiadów, odkrywając dziwne fakty o nich. Wszystko się zmienia, gdy na dworze zaczyna padać deszcz i dziewczynka musi pozostać w mieszkaniu. To właśnie wtedy zaczyna je dokładnie oglądać i odkrywa dość zaskakującą rzecz. Czy Koralina jest w stanie pokonać swoją ciekawość? Czy prawdziwa miłość rodzicielska istnieje naprawdę czy tylko w pragnieniach dzieci?
Oglądałam kiedyś ekranizację "Koraliny". Wtedy nie zdawałam sobie w ogóle sprawy, że jest to animacja na podstawie książki. I jak mam być szczera, to bardzo mi się nie podobała. Była z pogranicza horroru dla dzieci, co mnie przerażało bardziej niż typowe horrory, z którymi na co dzień spotykamy się w telewizji. Jednak kiedy się dowiedziałam, że jest to powieść Gaimana, czyli w moim umyśle tego od "Gwiezdnego pyłu", od razu zapragnęłam zapoznać się z literacką wersją tej historii. Byłam ciekawa, jak naprawdę ujął to pisarz, którego uważam za wybitnego. "Koralina" spełniła wszystkie moje oczekiwania, lecz nadal nie należy do moich ulubionych opowieści.
Muszę przyznać Neilowi Gaimanowi, że zawsze potrafi mnie zaskoczyć. Co by nie napisał, to i tak jest to oryginalne i niepowtarzalne. Używa w swoich powieściach podobnych motywów, ale mimo to zachowuje unikatowość każdej książki. Są one od siebie tak odmienne, że po prostu nie mam pojęcia, skąd pisarz bierze na nie pomysły. Raz spotykamy się z opowieścią pełną gwiazd, innym razem z horrorem, a jeszcze następnym obserwujemy bogów, którzy nie chcą zostać zapomniani. Nie mogę skojarzyć, by jakikolwiek inny pisarz ośmielił się, aż tak przekraczać własne granice wyobraźni.
Jak już nieraz i nie dwa wam wspominałam, Gaiman wykazuje się bardzo charakterystycznym stylem. Za każdym razem gdy zapoznaję się z jego książkami, czuję się, jakbym wracała do dobrze znanej krainy, gdzie spotka mnie wiele przygód, o których nawet nie śniłam. Będę powtarzać w nieskończoność, że jest to wybitny baśniarz, nie bojący się żadnego tematu. Opowiada z pasją i pełnym zaangażowaniem. Wierzy w to, co mówi i sprawia, że my też chcemy w to uwierzyć. Wszystkie jego historie to po prostu wielkie metafory – nasze rzeczywiste życie ukryte za zasłoną magii i marzeń dzieci oraz dorosłych. Gaiman sprawia to wszystko za pomocą języka, który po prostu uwielbiam. Nie jest on wyjątkowo skomplikowany, ale za to wymagający. Pisarz daje wiele od siebie i tego również wymaga od nas.
Fabuła "Koraliny" jest wyjątkowo mroczna. I tym razem nie jest to ten przyjemny rodzaj skrywania tajemnic, który odczuwałam podczas czytania "Księgi cmentarnej". Jest to horror w prawdziwej odsłonie, choć nie czuje się tego od pierwszych stron. On ma nas przerazić i dać wiele do myślenia. Trzyma w napięciu i sprawia, że chcemy dalej czytać, bo musimy dowiedzieć się, jak potoczą się losy Koraliny, jednak jesteśmy tym też zbyt przerażeni, by przewracać kolejne strony książki. Nie da się dokładnie przewidzieć, co się stanie. Możemy się spodziewać dobrego zakończenie, ale w takim samym stopniu również złego, wręcz tragicznego. Oczywiście "Koralina" to nie jest powieść Stephena Kinga, która zmraża krew każdemu. Co nie zmienia faktu, że ma w sobie więcej z horroru niż bajki.
Każdy bohater jest przedstawiony karykaturalnie, co ja osobiście uwielbiam i bardzo doceniam ten zabieg. Jest on na granicy fantazji, ale też zbyt bolesnej prawdy, by mówić ją na głos. Sama Koralina też jest niezwykłą postacią, lecz niestety nie polubiłam jej zbytnio. Była zbyt wścibska. To nie była ta ciekawość, która ciągnie dzieci, tylko wręcz chore odkrywanie świata i zaspokajanie nudy. Niemniej podziwiam ją za odwagę. Potrafiła walczyć o swoje, nie poddawała się nawet w najtrudniejszych sytuacjach i dokładnie wiedziała, czego chce. A jest to rzadkie wśród baśniowych bohaterów. Największą moją uwagę zwrócił Kot. Po prostu jestem nim oczarowana. I nie chodzi dokładnie o sam jego charakter, tylko kreację jego postaci. To co ukazał Gaiman na podstawie zwykłego zwierzęcia przekracza czasami moje granice wyobraźni.
Tematyka jest mieszanką wszystkiego – przerażająca i przeurocza. To co ukazuje gryzie się ze sobą dokładnie tak jak w naszym prawdziwym życiu. Możemy tam zaobserwować pozory, ale również bezwarunkową miłość dziecka, które nawet gdy zostanie zdradzone nadal jest gotowe oddać wszystko za ten pierwiastek najpiękniejszego uczucia na świecie.
"Koralina" jest kolejną powieścią Gaimana, w której można rzecz, że się zakochałam. Nie jest ona jego najlepszą książką, co nie zmienia faktu, że i tak wybitną. Jeśli jesteście otwarci na świat i lubicie poznawać to co nieznane i często zapomniane, jest to opowieść stanowczo dla was.