Taryn od dekady poszukuje pewnego wyjątkowego materiału z delikatnym wzorem w nagietki. Dzięki niemu mogłaby odtworzyć szal, który tamtego okropnego poranka osłaniał jej twarz, ratując życie. To wówczas nieznajomy mężczyzna bez namysłu postanowił jej pomóc, bo sama nie była w stanie. I chociaż Taryn wolałaby zapomnieć, że istnieje jakikolwiek dzień pomiędzy 10 a 12 września, nie może przestać myśleć o szalu, który cały wiek wcześniej należał do kogoś zupełnie innego.
„Dziewczyna z nagietkowym szalem” to jedna z tych książek, gdzie na przemian można śledzić rozwój dwóch różnych historii. Narratorkami są dwie młode kobiety, które dzieli sto lat, zaś łączy rozpacz związana z utratą ukochanego człowieka oraz jeden, wyjątkowy szal. Pierwsza z opowieści koncentruje się na Clarze Wood, pielęgniarce, która znalazła schronienie na nowojorskiej wyspie Ellis. To miejsce ma pozwolić jej wyleczyć ranę po śmierci Edwarda, którego poznała w szwalni, gdzie niedługo później wybuchnął tragiczny pożar. Druga narracja koncentruje się zaś na Taryn, samotnie wychowującej córkę po tym, jak jej mąż zginął w zamachu na World Trade Center. Obie historie zostały zapisane w pierwszej osobie, dzięki czemu mogłam wyjątkowo dobrze wczuć się w sytuację obu kobiet. Zabieg polegający na przeplataniu przeszłości i teraźniejszości należy do jednego z moich ulubionych w literaturze (przywodzi mi na myśl książki Lucindy Riley), dlatego czytanie nie sprawiło mi najmniejszej trudności.
Na początku byłam nieco rozczarowana, kiedy zorientowałam się, że narracja Clary zdecydowanie dominuje. Sądziłam, że autorka zachowa równowagę, jednak szybko okazało się, że postać Taryn i jej przeżycia to tak naprawdę punkt wyjścia dla opowieści o młodej pielęgniarce. Z czasem do tego przywykłam, powiem więcej: taka kompozycja ostatecznie przemówiła na korzyść powieści. Nie miałabym nic przeciwko, gdyby wątek Taryn został bardziej rozbudowany, jednak sposób, w jaki obie historie wzajemnie się uzupełniły i splotły sprawił, że nie miałam więcej powodów do narzekań. Tym bardziej, że opowieść Clary jest cholernie wciągająca.
Jak można zauważyć, książka bazuje na prawdziwych wydarzeniach – tragicznych wydarzeniach, należy dodać. Okoliczności zamachu na WTC znane są wszystkim, również pożar szwalni Triangle Shirtwaist w Nowym Jorku miał rzeczywiście miejsce. Autorka znakomicie osadziła na tym tłach swoje bohaterki, czyniąc je przez to żywszymi. Oczywiście liczę się z tym, że niektóre fakty mogą być naciągane, przekoloryzowane czy wprost przeciwnie, nieoddane z właściwą precyzją. W końcu trudno być pewnym szczegółów, nie będąc świadkiem żadnego z tych wydarzeń. O ile można się przyczepić do pewnej naiwności w fabule, generalnie uważam, że pisarka całkiem zręcznie wybrnęła z pewnych niedogodności i luk, które musiała uzupełnić wyłącznie swoją wyobraźnią.
Powieść wyraźnie pokazuje, że nie potrzeba wiele czasu, żeby przywiązać się do drugiego człowieka, za to całe lata może trwać tęsknota i smutek po jego stracie. Na dodatek w przypadku Clary wkraczamy w sferę wątpliwości, na ile możemy ingerować w czyjeś życie. Jest to istotne szczególnie w momencie, kiedy pielęgniarka odkrywa, że zmarła żona jednego z pacjentów nie była z nim do końca szczera. Rozterki każdego z bohaterów, ich problemy, zmartwienia, radości – nic z tego nie było absolutnie wymuszone. Wszyscy byli ludźmi z krwi i kości, z którymi bardzo łatwo utożsamić się w trakcie czytania.
Na mnie największe wrażenie zrobiła jednak emocjonalność tej książki. Tragedie, szczególnie takie na miarę World Trade Center zawsze sprawiają, że przechodzą mnie ciarki, nawet jeśli nie jestem w żaden sposób z tym wydarzeniem związana. I choć, jak wspomniałam wcześniej, autorka w trakcie pisania nie mogła mieć pewności co do mniejszych lub większych detali, to jednak autentyczność uczuć jest tutaj niepodważalna. Rozpacz Taryn po utracie męża jest niemalże namacalna, podobnie jak smutek Clary, która nie znała dobrze Edwarda, a mimo to opłakiwała go każdego dnia. Groza zamachu i pożaru szwalni zostały przedstawione tak prawdziwie, że szczególnie pod koniec książki przy niektórych fragmentach miałam gęsią skórkę. Fikcja tak mocno spaja się tutaj z faktami, że nie sposób się do niej zdystansować.
Co za tym idzie – muszę pogratulować Susan Meissner rewelacyjnego, naszpikowanego emocjami stylu, przez który w ciepły letni dzień zrobiło mi się zimno, a po dotarciu do ostatniej kartki jeszcze długo nie ruszałam się z miejsca. Obrazowość języka, jakim posługuje się autorka, w dużej mierze odpowiada za sukces tej książki.
Co tu więcej mówić? „Dziewczyna z nagietkowym szalem” to, owszem, powieść o miłości, o jej utracie, o żalu i złamanych sercach. Ale to żadne płytkie romansidło, które umyka z pamięci w chwili, kiedy zamyka się książkę. Wielbicielom nieprzesadzonego sentymentalizmu zdecydowanie polecam.