Należę do nielicznej grupy osób którym nie po drodze z twórczością Georga R. R. Martina, twórczością poniekąd ciekawą i w pewien sposób ambitną. Dlaczego tak jest, już wyjaśniam.
Gdy przeczytałem "Grę o tron" byłem zachwycony, jednak czytając kolejne części "Pieśni lodu i ognia", to chwilami się nudziłem, to chwilami czułem obrzydzenie, dla tak wielkiego okrócieństwa, zakłamania, intryg, totalnego braku szacunku. Tak było w każdym tomie, jednak poziom okróceństwa z każdą częścią wzrasta, cykl jest w ten sposób spójny. Te postacie które są słabe, chore, lub chociażby wrażliwe, odpadają, giną na sto różnych sposobów.
Cieszę się że nie muszę żyć w świecie "Siedmiu Królestw", tam łatwiej doczekać upokorzeń czy batów, niż dożyć starości.
Świat przedstawiony w "Pieśni lodu i ognia" ma swój pierwowzór, w średniowiecznej Europie, tak więc cieszmy się że żyjemy teraz.
Tak więc giną w tym tomie osoby wrażliwe i szlachetne. Bohaterowie których bardzo lubiłem, a polubiłem ich także dlatego, że byli pełnowymiarowi.
Autor w tej części znów wymienia prawdopodobnie około tysiąca bohaterów, przez co przyporządkować po paru minutach daną postać do rodu jest diabelnie trudno.
Mimo tego dzieje się dużo, akcja jest dość wartka.