Mając przed sobą książkę Wojciecha Cejrowskiego, pełen entuzjazmu pomyślałem, czeka mnie niezła lektura.
Gdy już czytałem "Gringo wśród dzikich plemion" ciągle się zachwycałem, normalnie za każdym akapitem, a to nad talentem do opowiadania historii, to znów nad odwagą, bez której nasz podróżnik dawno by w najdzikszej puszczy zginął, nad nietuzinkowym poczuciu humoru, w końcu nad mądrością życiową, która każe nam nie spieszyć się i żyć tym co teraz, ciesząc się chwilą.
Gdy ją skończyłem, czegoś mi brakowało, miałem w sobie pewien rodzaj pustki.
Nasz podróżnik, opisuje mrożące krew w żyłach historie, mrożące z dwóch powodów, ponieważ są napisane zwięzłym językiem, powodują w czytelniku wzrastające napięcie, strach przed tym co autorowi książki się wkrótce stanie i druga rzecz są prawdziwe, trochę wyolbrzymione, jak w innych powieściach, ale prawdziwe.
Język pozycji jest dosyć prosty, ale to paradoksalnie wynika z wielkiej wiedzy autora, nie musi używać trudnych słów, ma wielką wiedzę z bardzo wielu dziedzin nauki, uczył się na czterech kierunkach studiów, nie wszystkie skończył.
Jego żoną była Beata Pawlikowska, oczywiście bardzo znana podróżniczka. Pan Wojciech opisuje jak razem z nim zdobywała zachodni biegun dżungli, znajduje się on w przesmyku Panamskim.
W pewnych momentach byłem wzruszony, np. wtedy gdy w jednym z kościołów na chyba Kubie ksiądz kazał, dwóm siostrom się pojednać, zagroził że nie będzie kontynuował mszy jeżeli się nie pogodzą. Groźba poskutkowała.
Naprawdę piękna książka, warto ją przeczytać, a nawet do niej wracać.