"Cała sztuka w tym, żeby nie tylko znać swoje błędy, ale też umieć je naprawić".
Czytanie niektórych książek kreuje w mojej wyobraźni migawki, niczym kadry z filmu. Wiem wówczas, że dana powieść to niemal idealny scenariusz na ekranizację kinową. Dokładnie takim przypadkiem jest "Dziewczyna na klifie" - książka od której nie potrafiłam się oderwać.
Lucinda Riley to urodzona w Irlandii, brytyjska pisarka, która jako aktorka występowała w filmach, w teatrze oraz w telewizji. Autorka zadebiutowała powieścią "Lovers and Players". Jej książki zostały przetłumaczone na ponad 30 języków i wydane w 38 krajach, w liczbie ponad 10 milionów egzemplarzy. Lucinda mieszka obecnie z mężem i czwórką dzieci w Norfolk w Wielkiej Brytanii.
31-letnia Grania Ryan po traumatycznym doświadczeniu, jakim było poronienie, ucieka z Nowego Jorku, zostawiając tam swojego narzeczonego Matta. Bohaterka przyjeżdża do Irlandii, do rodzinnego domu położonego nad zatoką Dunworley. Pewne spotkanie na klifie z dziewczynką o rudych włosach, która zamieszkuje okoliczny dwór, na zawsze odmienia życie Grani. Jak się jednak okazuje, nie ona pierwsza spośród swoich krewnych, wiąże swoje losy z rodziną Lisle’ów.
Epicka, klimatyczna i wzruszająca - tak w kilku słowach mogłabym określić powieść Lucindy Riley. Już bowiem od jej pierwszej strony zostałam wciągnięta w dwa, równoległe światy fabularne, czyli w teraźniejszość oczami Grani oraz w przeszłość poprzez opowiedzianą historię prababki bohaterki, sprzed 100 lat. Dwie historie połączone ze sobą powtarzającymi się losami ukazanych w nich postaci, przeplatają się ze sobą, tworząc uniwersalną opowieść o tym, co wszystkich nas dotyka - o miłości, o nienawiści, o kłamstwie i o tajemnicy. Opowieść, która może trąca nieco banałem, ale za to wywołuje sporo wzruszenia, którego szukam w tego typu powieściach.
Lucinda Riley zastosowała ciekawy zabieg narracyjny pod postacią przeplatania się fabuły książki z rozdziałami, w których Aurora, czyli tytułowa dziewczynka na klifie, zwraca się wprost do czytelnika. Początkowo, przy wstępie do książki, byłam lekko zdezorientowana taką narracją, ale summa summarum, w miarę rozwoju akcji, wszystko stawało się jasne i klarowne. Po skończonej lekturze zastanawiałam się, czy powieść straciłaby na swojej epickiej wartości, gdyby nie było tej właśnie płaszczyzny i myślę, że zabieg ten świetnie wkomponował się w całą opowiadaną historię. Cieszę się także, że autorka zamieściła całe drzewo genealogiczne obu irlandzkich rodzin, o których mowa w książce, dzięki czemu miałam pod ręką przydatną ściągę.
Przy zgłębianiu ostatnich stron losów Aurory i bliskich jej osób, nie potrafiłam ukryć wzruszenia. Nie wstydzę się przyznać tego, że uroniłam kilka łez, gdyż nie takiego zakończenia się spodziewałam, jakie zaserwowała mi autorka. "Dziewczynę na klifie" polecam wszystkim miłośnikom wzruszających historii z miłością i tajemnicami w tle.
http://www.subiektywnieoksiazkach.pl