Główną bohaterką trzeciego tomu jest najtwardsza ze Strażniczek - Riley. Jako wojowniczka jest silna, dzielna i nieugięta. Jako archeolog uwielbia empiryczne sprawdzanie każdej poszlaki. Ma rozległą wiedzę historyczną i umiejętność odczytywania starych przesłań w wielu, również wymarłych, językach. Okazywanie emocji nie jest jej najmocniejszą stroną, dlatego czuje się zagubiona i niepewna, kiedy zaczyna obdarzać nieśmiertelnego Doyle'a uczuciem wychodzącym daleko poza sympatię. Nie ma jednak czasu na analizowanie swoich uczuć, ponieważ misja ma się ku finałowi, a wściekła Nerezza atakuje coraz ostrzej. Wymyśla więc dosyć odważny układ, który proponuje mężczyźnie. Na ile logika wygra z uczuciem?
Przyznaję, że początek "Szklanej wyspy", jak to się mówi, odbębniłam. Jeśli znajdą się wśród czytelników tacy, co to razem ze mną zadurzyli się w tej trylogii, doskonale znają początkowy schemat. Wybrańcy trafiają do wystawnej rezydencji, mają spiżarnię wypełnioną po brzegi jedzeniem, siedzą na wygodnych kanapach konsumując owoce morza, popijając wino i obmyślając strategię. Oczywiście cała historia powtórzyła się i tym razem. I co zabawne poza mną nawet sama autorka wydawała się być tym już znużona. Nie było w tym tylu zabawnych i uroczych sytuacji, a nasi bohaterowie nie dokonali kolejnych przełomów w relacjach między sobą. Mówiąc zwięźle fabuła obyczajowa, która jest najciekawszym elementem tej sagi fantasy, troszkę podupadła. Prawdopodobnie dlatego Nerezza uderzyła z tak niespodziewanej strony...
A kiedy już zaatakowała akcja zdecydowanie przyspieszyła. Zarówno wątek fantasy jak i romansowy nabrał mocniejszych rumieńców. Riley i Doyle nie kryli wzajemnej fascynacji, a Annika na swój niewinny, otwarty sposób cały czas rozbrajała napięte sytuacje. Sasha pięknie ewoluowała do roli pewnej siebie opiekunki całej grupy, a panowie niezmordowanie walczyli, żeby zapewnić im jak największe bezpieczeństwo. I rozrywkę... Po godzinach
W części ostatniej Strażnicy przenoszą się do irlandzkiego domu Brana. Jak się okazuje to niemalże pałac wybudowany na stromym klifie. Przypadek (a może przeznaczenie) chciało, że dokładnie na tych terenach ponad trzysta lat wstecz urodził się Doyle. Riley z wrodzoną ciekawością zaczyna badać historię miejsca, dochodząc do niesamowitych odkryć. Cały czas zdając sobie sprawę z tego jak delikatny jest to temat, stara się nie zranić nieśmiertelnego członka drużyny. Dzięki temu baczniej go obserwuje pogłębiając tym swoje wcześniejsze zainteresowanie.
Bardzo ubolewam, bo to ostatni tom trylogii o Strażnikach Gwiazd Fortuny. Nora Roberts stworzyła może nie oryginalny, ale pełen emocji świat, w którym dobro walczy ze złem, miłość przezwycięża wszystkie przeszkody, a przyjaźń jest najsilniejszym orężem w walce. Cały cykl jest słodki i przekoloryzowany w ramach dobrego smaku. Jak na piękną bajkę przystało są momenty dramatyczne, wzruszające i wywołujące salwy śmiechu. Wynik decydującego starcia ze złą boginią do ostatniej sekundy pozostaje pod znakiem zapytania. Do ostatniej chwili nie wiadomo czy walka pochłonie ofiary i czy jednak coś nie zawiedzie, a zło nie do końca da się stłamsić. W takim przypadku autorka pozostawiłaby sobie furtkę do dalszych części.
Zakończenie jest oczywiście wzniosłe i satysfakcjonujące. Można uronić łezkę. Żalu, czy też radości? Tego dowiecie się sami.