Czasem mamy w głowie wyidealizowany obraz kogoś i nie dostrzegamy tego kim jest naprawdę. Nie wynika to ze złej woli, ale wielu pragnie mieć wzór do naśladowania, czasem kończy się to samoistnie, niekiedy trwa do momentu gdy następuje rozczarowanie bądź chwili kiedy wreszcie dostrzega się realnego człowieka, a nie niedościgniony wzorzec. Jednak nim łuski opadną z oczu bywa, iż mijają lata, w których szczęście przeplata się z bólem, słoneczne dni z tymi pełnymi burzowych chmur.
Baltimorczycy i montclairczycy, bracia, kuzyni i przyjaciele, słowem rodzina Goldmanów, lecz nie do końca tworząca całość, ale z jasnym podziałem. Marcus należy do tej gorszej części, a przynajmniej tak sądzi, co innego jego baltimorski kuzyn Hillel wraz ze swą matką Anitą, ojcem Saulem oraz Woody`im. Ci drudzy mają wszystko co świadczy o życiowym sukcesie, natomiast rodzicom Markiego trudno dorównać krewnym, szczególnie kiedy postrzega się świat w biało czarnych barwach. To nie tak, że chłopak egzystuje w ubóstwie, jednak to co ma na co dzień trudno porównać do majątku krewnych. Oni są po prostu lepsi we wszystkim. Nie przygląda się ich życiu z daleka, uczestniczy w nim na tych samych prawach co Hillel i Woody, nikt niczego mu nie wytyka i zwykle montclairczyk pozostawia w spokoju różnice, ciesząc się wspólnie spędzanym czasem. Upływ czasu wzmaga wzajemne więzi, nie osłabia ich, jedynie przenosi na całkiem nowy poziom, czy przyjaźń oraz braterstwo gangu Goldmanów dotrzymają kroku Woody`iemu, Hillelowi i Marcusowi? Każdy z nich jest inny, ale wspaniale się uzupełniają i nie pozwalają by cokolwiek lub ktokolwiek podzielił tę trójkę. Jednak idealny obraz ma rysę i to nie jedną, czy da się je zauważyć jeżeli wciąż się jest zauroczonym baltimorczykami oraz aurą powodzenia odczuwaną we wszystkim czego się tkną? Zło wcale nie pojawia się znikąd, ma określone źródło, ale musi także trafić na podatny grunt ... Co stało się, że szczęście uciekło jak powietrze z przekłutego balonu? Przez lata Markus był przekonany, że tylko bierze nic nie dając w zamian, ale czy to prawda? Ile jeszcze nie dostrzegł montclairczyk? Tragedia nie zawitała ot tak sobie, za nią kryło się cierpienie, źle pojęta duma, chęć zadośćuczynienia i miłość oraz jeszcze kilka tajemnic.
Jaki może być wynik życiowej rozgrywki gdy jedna drużyna ma w swym składzie pięknych, bogatych i z sukcesami na koncie, natomiast drugiej daleko do tych pierwszych? Wydaje się, iż wszystko jest już z góry przesądzone, chyba, że będzie się czerpało przykład z tej odpowiedniejszej grupy. A może ludzkie losy są zbyt skomplikowane by je w taki sposób kategoryzować?
Idealna rodzina, idealni rodzice, idealne dzieci, idealny dom, po prostu bajka. Zdolni, piękni, bogaci oraz ich mniej udana wersja. Po prostu Baltimorczycy i montclairczycy, lecz życie nie jest aż tak proste i o tym przekonuje się główny bohater "Księgi rodu z Baltimore" wraz z czytelnikami. Joel Dicker pokazuje jak wyglądają iluzje, co po nich pozostaje gdy znikają rozwiane przez rzeczywistość i jaką cenę płaci się za wiarę w nie. Mogłoby się wydawać, iż to zwykła saga rodzinna, lecz to tylko pozory, pod którymi kryje się dramat, romans, przyjaźń oraz ogromne ambicje. Goldmanowie skrywają wiele sekretów i nie do końca są tacy za jakich chcą być postrzegani, autor daje czytającym unikalną szansę obserwacji jak rodzi się upadek i co po nim pozostaje, bo na nim nie kończy się świat, chociaż niektórym tak się wydaje. "Księga rodu z Baltimore" jest wnikliwym studium rodzinnej tragedii, wydającej się całkiem niespodziewanej, lecz czy była ona taka rzeczywiście. Joel Dicker w wyidealizowanym portrecie umieścił pewne detale, które już po zakończeniu lektury zaczyna się postrzegać jako zapowiedź tego co ma nastąpić, ale wcześniej wydają się one mieć całkiem inny wydźwięk. Ich pełną wymowę widać dopiero kiedy poznamy całą historię baltimorczyków i montclairczyków.