Gideon "London" Tau to agent delfickiego wydziału policji, lecz nie taki zwyczajny. Pilnuje bowiem, aby wszyscy - zarówno ludzie jak i istoty nadprzyrodzone - przestrzegali zawartego przed wiekami Traktatu. Nie waha się sięgać po broń, a nawet magię. Kilka lat temu porwano jego córkę, odeszła też od niego żona. Pozostała mu tylko nietuzinkowa szefowa oraz gadający, denerwujący pies, lubiący wypić sobie sherry.
Niebawem ciąg dziwnych zdarzeń w Durbanie sprawia, że Gideon znów musi wkroczyć do akcji. Ktoś - niewątpliwie spoza naszego świata - porywa miejscowe dzieci. Próbując rozwiązać tę zagadkę, agent odkrywa, że jego córka wciąż żyje.
Czy uda mu się ją ocalić i schwytać sprawcę porwań?
Po "Poison City" sięgnęłam z braku chęci na jakąkolwiek inną książkę. Tutaj skusił mnie nie tyle opis, ile darmowy fragment - i wcale tego nie żałuję, ponieważ już po pierwszych dwóch zdaniach moje wargi rozciągnęły się w szerokim uśmiechu, który nie znikał do samego końca lektury.
Paul Crilley odwalił kawał dobrej roboty. Jego powieść jest klasyfikowana jako kryminał, ale liczne nadprzyrodzone i fantastyczne elementy dodają owemu kryminałowi smaczku. Już przy pierwszej stronie zapałałam sympatią do głównego bohatera i jego czworonożnego towarzysza (zwłaszcza do niego) - ich dialogi bawią do łez. Język powieści jest lekki, a narracja pierwszoosobowa - to Tau opowiada o swoich przygodach. Zaś dzięki mnogości nadprzyrodzonych istot - orisze, wróżki, archanioły czy nawet ożywające smoki-tatuaże Gideona - widzę nasz świat jakby w zupełnie innych barwach.
Z chęcią obejrzę serial, który ma powstać na podstawie tej książki jak i całego cyklu o agencie Tau.
Krótko mówiąc - polecam! Nie tylko miłośnikom kryminałów i paranormali, ale również tym, którzy szukają lekkiej, przyjemnej lektury, przy której można się pośmiać i która skutecznie poprawia humor.