Recenzja pochodzi z bloga
http://www.posredniczkaa.pl/
Z ciężkim sercem przyznaję, że zaczęłam czytać serię od końca, czyli od ostatniego tomu, przez co zaspojlerowałam sobie okrutnie poprzednie części. Co zadziwiające fakt ten nie odebrał mi ani odrobiny przyjemności z lektury powieści Matthews.
Poznajemy cztery kobiety, cztery przyjaciółki, cztery miłośniczki czekolady, każda z nich jest inna, ma inne doświadczenia życiowe, mierzy się z różnymi problemami, ale właśnie przyjaźń i uwielbienie kalorii zawartych w czekoladzie, pchnęła ich do założenia klubu miłośniczek czekolady. Bywa, że ciężko jest mi utożsamić się z głównymi bohaterami, gdy jest ich tak wielu, jak w przypadku tej książki, jednak lekki i niewymagający styl pisania autorki, sprawia, że Lucy, Autumn, Nadia i Chantal stały i się bardzo bliskie.
Autorka wykazała się niezwykłą zręcznością, wplatając w tak lekką i zabawną książkę tematy trudne i niejednokrotnie bolesne, przez co jej historia nabiera realizmu i bardzo wciąga, przestając być jedynie lekką niezobowiązującą rozrywką, a stając się historią zmuszającą czytelnika do refleksji.
Ciekawym zabiegiem jest również uwydatnienie mniejszych i większych wad w charakterach kobiet z jednoczesnym (dla mnie strasznie irytującym) idealizowaniem męskich postaci. Książęta bez skazy na białych rumakach nie mają żadnych szans w starciu z panami opisanymi przez C.Matthews.
„Miłośniczki Czekolady i ślub” jest kontynuacją cyklu „Klub Miłośniczek Czekolady”, jednak śmiało mogłaby stanowić odrębną powieść, gdyż nieprzeczytanie poprzednich tomów nie przeszkadza w najmniejszym stopniu podczas czytania.
To lekka i przezabawna opowieść, która potrafi wzruszyć niczym „Pretty Woman". Jeżeli masz ochotę na komedię romantyczną, przy której umilisz sobie przedświąteczną gorączkę, ta powieść będzie idealna. Ja zdecydowanie polecam!