"Okrutna i mroczna, czasem wesoła, a czasem smutna powieść o wschodniej Polsce czasów Brunona Schulza, sterowców, rabinów i rewolucji.
„Puste niebo” prowadzi czytelnika przez podziemia, zakamarki i zaułki starego Lublina, wysmakowanym, pełnym leśmianizmów językiem opowiada przesyconą erotyzmem historię o ludziach, mieście i świecie, których już nie ma."
Uwielllbiam takie blurpy, które nie mówią mi dokładnie nic. Będąc jednak półkrwi Lubellą i obywatelką Wschodupolski z urodzenia i przekonania nie mogłam sobie pozwolić na po-prostu-zignorowanie powieści, która głównego bohatera czyni z miasta, które codziennie wszerz i wzdłuż przemierzam z plecaczkiem na plecach, kotoczapką na głowie i książką w ręce. Przybyłem, przeczytałem i do wniosku doszedłem, że ciężko byłoby ten blurpik napisać inaczej.
O czym dzisik będzie mowa? O „Pustym niebie” pana Radosława Raka, który to pan popełnił był kolejną książkę z Powergraphowej, ekstraordynaryjnej serii „Kontapunkty”. Każda z książek jest jak czekoladka w bombonierce, każda smakuje inaczej, ma w sobie czysty kryształ niepowtarzalności. Ale nie o serii dzisiaj mowa a o konkretnej książce, postaram się więc osadzić moje chmurzaste dywagacje na choćby rachitycznej łodyżce, żebyście mieli jakiekolwiek konkretniejsze pojęcie o temacie książki.
Sytuacja jest taka – sprawa się rypła. O co chodzi, już objaśniam. Tołpi, pełnoetatowy i powszechnie znany głupek wioskowy, przez przypadkowy przypadek wyławia ze stawu księżyc. Gdyby był troszkę mądrzejszy prawdopodobnie odłożyłby go z powrotem, wrócił do chałupy i poszedł spać, a nie włóczyłby się po nocy nad stawem. Albo w ogóle by go nie złowił, bo wiedziałby, że to niemożliwe. Ale nie był troszkę mądrzejszy, więc oczyścił zdobycz z wodorostów i mułu, zarzucił na garba i dawaj do wybranki serca go zanieść w prezencie (w gruncie rzeczy wszystko rozbija się zawsze o kobietę lub pieniądze. Albo o jedno i drugie). Niestety – po drodze nasz Tołpi spotyka zaprzyjaźnionego diabła Zapaliczkę, który to diabeł jak z resztą większość diabłów żywemu nie przepuści. W efekcie szarpaniny i serii niefortunnych wykopów księżyc kończy jako kupka pyłu a szklanej tłuczki. I tu zaczyna się robić nieprzyjemnie – przeca on „humorami w bab ciele rządzi” , więc jeśli jak najszybciej nie znajdzie się na niebie to ludzkość wyginie niechybnie. Spietrany niewąsko Tołpi wyrusza więc do Lublina w poszukiwaniu pewnego rabina, co to jako jedyny na świecie zajmuje się księżyców wydmuchiwaniem.
W „Pustym niebie” absolutnie niesamowity jest styl – oniryczny, nieco pachnący starymi legendami. Rak prowadzi sennymi ścieżkami po zawieszonym w czasie i przestrzeni Lublinie, tak jak Schultz prowadził swego czasu po Drohobyczu. Coś chyba kurcze naprawdę jest w tym wschodzie, przyznajcie. Tą książkę czyta się naprawdę niesamowicie, jeśli ktoś jest Lubelakiem, bądź choć ulice naszego miasta przemierzał nieraz. „Puste niebo” w moim plecaczku nierozerwalnie połączyło swoje występowanie z ołówkiem Kaweco Sketch Up i samoprzylepnymi zakładkami – zaznaczałam sobie znane mi miejsca. Nabrały dla mnie zupełnie innego wymiaru. A krakanie stad wron nad Saskim już nigdy nie pozbędzie się tej GROZY...
Powiem szczerze, że tak do szpiku lubelskiej powieści nie czytałam nigdy w życiu.. Mam ochotę po mieście z aparatem i książką pod pachą ruszyć śladami bohaterów. Odwiedzić kamienicę Marii Rozmusowej na Kowalskiej 3, wleźć na czubek Wieży Trynitarskiej poszukać wierszczy siedzących na sercach dzwonów, posłuchać śpiewających Dominikanów, odwiedzić herbaciarnię Łuny Sierpniowej i ruiny domu świętego Obskuranta, sprawdzić, czy w podziemiach lubelskich rzeczywiście kryją się „dziwne i przewrotne stworzenia – trupiaki i ćmiele”… Podoba mi się jak Autor snuje opowieść z żydowskim zaśpiewem, wplata epizody z lubelskiej historii do fabuły, jak czerpie pełnymi garściami z bogactwa zabytków, podań i legend.
Musicie wziąć pod uwagę, że pieje tutaj czytelniczka do samego dna zakochana w „Katedrze Marii Panny” Hugo, więc każda książka skupiająca się na mieście zdobędzie moje zainteresowanie. Ale nawet jak Lubelakiem ani pół, ani pełnej krwi nie jesteście, a ciekawą literaturę lubicie poczytać – zapraszam do „Pustego nieba”. Warto, bo naprawdę jest mi ciężko znaleźć cokolwiek porównywalnego do tego wśród współczesnej literatury. A to naprawdę rzadkie, bo obecnie literatura zaczyna przypominać po prostu grę w krzesełka. Kurcze, te „Kontrapunkty” zdobywają moje coraz większe uznanie. Stają się w mojej głowie znakiem jakości.