Pamiętam czasy, gdy chodziłam do szkoły i uważałam, że chorowanie jest fajnie. Nie musiałam wtedy przez kilka dni chodzić do szkoły, spałam cały dzień, mogłam oglądać bajki jadłam swoje ulubione potrawy, a nawet czasami dostawałam jakieś zabawki na pocieszenie. Jednak im człowiek starszy tym chorowanie staje się bardziej uciążliwe, męczące, a zwykły katar potrafi człowieka zwalić z nóg i przy dzisiejszym trybie życia, uziemienie w domu nie wchodzi w rachubę.
Madeline Whitter cierpi na bardzo rzadką chorobę zwaną SCID przez którą dziewczyna zamknięta jest w czterech ścianach. Nie może wychodzić z domu, bo jest uczulona na wszystko, nie może mieć rzeczywistych znajomych, bo może się czegoś od nich zarazić. Jedynymi osobami, z którymi ma kontakt jest jej mama i pielęgniarka Carla. Pewnego dnia, gdy do domu obok wprowadzają się nowi sąsiedzie, Madeline pragnie poznać ich syna Olly'ego.
Mimo, że jestem domatorką i uwielbiam siedzieć w domu, to nie potrafię sobie wyobrazić, aby miała z niego nie wychodzić. Do tego musiałabym ciągle uważać na to co jem, kto ze mną przebywa, jaką temperaturę i wilgoć ma powietrze w moim pomieszczeniu. Współczuje wszystkim, którzy muszą się z tym zmagać i doceniam jeszcze bardziej swoją wolność.
Wydawałoby się, że Madeline jako osoba cały czas zamknięta w domu, będzie osobą smutną, ponurą, mającą depresję, ale nic bardziej mylnego. Była ona pozytywną dziewczyną, która czerpała przyjemność z czytania książek, oglądania filmów z mamą, rozmów ze Carlą, która po tylu latach stała się bardziej jej rodziną niż pielęgniarką. Oczywiście Maddie innego życia nie znała, ale podobało mi się to, że mimo zamknięcia w czterech ścianach i tych wszystkich restrykcji, nie zamknęła się ona w sobie. Pojawienie się Olly'ego na horyzoncie sprawiło, że odkryła w sobie stronę, której jeszcze nie znała. Jej zaciekawienie nim było takie słodkie i urocze.
Olly też był bardzo fajną postacią, którą od razu polubiłam. On także był naznaczony przez życie przez problemy rodzinne. Gdy czytałam zapiski obserwacji Maddie na temat Olly'ego było mi bardzo smutno, dlatego że doświadczał on czegoś czego żadne dziecko nie powinno w domu widzieć, czyli przemocy domowej. Mimo tego, nie dawał się losowi i potrafił marzyć, potrafił być wesoły. Uśmiałam się podczas czytania scen związanych z bundt, czyli amerykańską babką. Zrobił on rewelacyjne przedstawienie.
Byłam ciekawa jak autorka ma zamiar rozwinąć tę znajomość, przecież Madeline nie może wyjść na zewnątrz, a Olly nie może do niej przyjść. Na początku były rozmowy przez Internet, ale później nastolatka zaczęła być bardziej zachłanna i chciała móc porozmawiać z nim na żywo. I to jak rozwinęła się ta znajomość skojarzyła mi się z dramatem Romeo i Julia, bo chłopak zaczął w sekrecie przed matką Maddie przychodzić do jej domu, a o wszystkim wiedziała Carla. Ta pierwsza miłość, do tego zakazana była cudowna. Od razu pokochałam tę parę i czekałam na każdy kolejny krok, każde kolejne motyle w brzuchu, tak jak oni byli w sobie zakochani, to ja się w nich zakochałam. Ale bałam się jednego, co będzie jeśli wszystko się wyda.
Wiadomo, że nudno by było, gdyby bohaterom przytrafiałyby się tylko dobre rzeczy i niestety, ale matka Madeline dowiedziała się o "nieproszonym" gościu. Te sceny były bolesne, lecz popchnęły naszą główną bohaterkę do pewnego kroku. Dzięki Olly'emu, Maddie zaczęła żyć i chciała więcej i więcej, nawet jeśli podczas tego poznawania miałaby pożegnać się ze swoim bytem na ziemi. I obserwowanie jej podczas poznawania świata, było cudowne.
Pod koniec książki miały miejsce wydarzenia, które złamały mi serce i nieco zszokowały. Nie spodziewałam się takiego obrotu wydarzeń i aż mnie korci, aby Wam to wszystko zapoilerować, jednak wiem, że byście byli na mnie źli. Powiem tyle, rozumiem motywy, które doprowadziły do tej sytuacji, niemniej jednak byłam zła, że do tego doszło. Ale jeśli chodzi o ostateczne, ostateczne zakończenie, to bardzo mi się ono podobało.
Poza świetną treścią, możemy także nacieszyć nasze oko. Bardzo podoba mi się wydanie tej książki. Zanim spojrzałam do środka zakochałam się w okładce, dlatego że jest taka prosta, ale i skomplikowana zarazem, bo na białym tle mamy narysowane alergeny, w które jest wtopiony napis. Fajne jest to, że napis nie jest wypukły tak jak na wielu książkach, ale wklęsły, co daje efekt 3D. Jednak okładka to tylko przedsmak, bo w środku mamy różne rysunki, wycinki, screeny, notatki itp., które są stworzone przez męża Nicoli Yoon, Davida. Te wszystkie dodatki dodają tej książce osobistego charakteru i ma się wrażenie, że czytamy pamiętnik, który mógłby być prawdziwym pamiętnikiem, a nie tylko fikcją literacką.
Ponad wszystko jest cudowną książką. To jedna z tych lektur, które mogłabym przeczytać w jeden wieczór, ale bałam się, że za szybko ją skończę i przedłużam jej czytanie jak tylko się dało. Przy czytaniu tej książki towarzyszyły mi zachwyt, wzruszenie, radość, smutek. Pokochałam bohaterów, zżyłam się z nimi do tego stopnia, że nie chciałam się z nimi rozstawać. Jestem pod ogromnym wrażeniem debiutu Nicoli Yoon i już nie mogę się doczekać, aż autorka wyda kolejną książkę The Sun is also a Star. I oczywiście z niecierpliwością będę wyczekiwać ekranizacji Ponad wszystko.
https://youtu.be/BIjRenOGBNo
http://book-please.blogspot.com/2016/10/co-zrobisz-ponad-wsz...