Dzieciństwo kojarzy się nam z czasem beztroskiej zabawy oraz światem gdzie nie powinien gościć smutek i troska o kolejny dzień. Niestety nie wszystkim dane jest radośnie wspominać ten okres w życiu, zamiast szczęśliwych chwil w pamięci pozostają dramatyczne zwroty pozostawiające w człowieku blizny na zawsze.
Molly nie jest do końca przekonana czy pomoc w uporządkowaniu strychu to dobry pomysł, chociaż alternatywa dla każdej innej osoby nie byłaby w ogóle brana pod uwagę, ponieważ stanowi ją poprawczak. Dziewczyna ma dość osobliwe podejście do siebie samej i wahanie się pomiędzy tymi dwoma opcjami jest jak najbardziej w jej stylu. Zwycięża jednak rozsądek, chociaż Molly nie do końca jest przekonana o słuszności swej decyzji, perspektywa przekopywania się przez gromadzone latami zbędne rzeczy jest dość ponura. Nastolatka wyrobiła sobie zdanie o właścicielce domu, w którym ma odpracować swoją karę, jeszcze nim ją poznała i nie jest ona zbyt pochlebna. Vivian Daly ma za sobą szmat życia, w kartonach i pudłach od lat zgromadzone są różnorodne drobiazgi, wydające się nic niewartymi śmieciami. Cóż może kryć się w starym dziecięcym płaszczyku? Albo w zeszycie z pożółkniętymi kartkami? Staruszka ma inne zdanie, w tych rzeczach ukryta jest opowieść o Niamh, Maisie, zielonym hrabstwie Galway, kamienicy w Nowym Jorku i pewnym pociągu. Molly dostrzega analogie swojej egzystencji do tego co było udziałem pewnej irlandzkiej dziewczynki. Prawie osiem dekad dzieli ją od Niamh, lecz aż za dobrze zna smak bólu jakiego doznała. Wie co to znaczy być samotną, inną od większości, a zwłaszcza stracić bliskich. Poddasze pani Daly to coś więcej niż rupieciarnia, w tym miejscu dwie kobiety zagłębiają się w przeszłość, co pozwala spojrzeć im z nowej perspektywy na teraźniejszość i podjąć walkę o przyszłość.
Nadzieję od zwątpienia dzieli bardzo mało, zawiedzione nadzieje otwierają na nowo rany zadane w chwili śmierci najbliższych. Czasem by się zabliźniły muszą upłynąć lata, a czasem pomagają szczere rozmowy i dłoń wyciągnięta z pomocą. Nigdy nie jest za późno by próbować odzyskać to co wydawało się utracone na zawsze.
Rodzina wydaje się oczywistością, po prostu jest, mniej lub bardziej liczna, ale jej obecność wokół nas to nic nadzwyczajnego. Jednak nie wszyscy mogą liczyć na bliskich, czasem w bardzo młodym wieku muszą samotnie stawić czoła światu. "Sieroce pociągi" to opowieść o Vivian i Molly, dwóch kobietach, staruszce i nastolatce, których dzieli na pozór wszystko, ale łączy jak się okazuje niemało. Christina Baker Kline w oparciu o prawdziwe wydarzenia napisała historię jakiej temat nadal pozostaje aktualny i niezwykle poruszający emocje, zresztą te drugie zostały oddane w mistrzowski sposób, bez zbędnych ozdobników i nadmiernego podkreślanie. Tytuł wskazuje główny motyw książki, kryjący w sobie dramat dzieci, prawie z dnia na dzień tracących rodziców i nawet namiastkę poczucia bezpieczeństwa, a przede wszystkim stających przed wielką niewiadomą jaką jest ich przyszłość. Takie okoliczności, wbrew pozorom, nie są łatwe do opisania, szczególnie gdy prawda historyczna to punkt wyjścia, lecz nie powinno zapominać się, że istotą są ludzie, ich losy i burza uczuć jakich doświadczają. Nie tak trudno wejść na sentymentalną ścieżkę i stracić z oczu bohaterów, a to oni powinni cały czas w centrum uwagi. Christina Baker Kline uniknęła tej pułapki, z wyczuciem słowami odmalowała niezwykłe życie Vivian, naznaczone tragicznymi momentami aż zbyt często i odcięciem korzeni narodowych oraz walką o szczęście. Molly nie stanowi współczesnego alter ego starszej kobiety, chociaż łączą je podobne doświadczenia i wspomnienia, a zwłaszcza niezwykła przyjaźń, mająca u swych podstaw stosy starych pudeł z drobiazgami gromadzonymi przez osiemdziesiąt lat. Losy młodszej są raczej swoistą paralelą tego co doświadczyła starsza. To one przypominają o ludziach i sytuacjach, które kształtowały starszą z bohaterek, a po latach pozwalają młodszej spojrzeć inaczej na Vivian i siebie samą. "Sieroce pociągi" to historia mająca wątki bardzo emocjonalne, wywołująca refleksje, pokazująca wartość rodziny, chociaż nie zawsze w tradycyjnym pojęciu.