Praca najemniczki może nie do końca satysfakcjonuje Malice, ale po dość burzliwym wydaleniu z Akademii Magii każde zlecenie jest na miarę złota. Nowe zadanie niemal dosłownie jest tyle warte. Sto tysięcy – tyle zostaje obiecane Malice za podróż do Elegestii, zupełnie obcej krainy pełnej nadnaturalnych stworzeń i niewyczerpanych zasobów magii. Młoda czarownica ma pełnić rolę doręczycielki, ale nie ma pojęcia, co spotka ją po drodze, ani nawet u kresu jej wyprawy.
Jakiś czas temu recenzowałam pierwszy tom serii „Spod flagi magii”, teraz przyszła kolej na część drugą, o takim samym tytule, jak cały cykl. Nie ukrywam, że do czytania zabrałam się z dużą chęcią, za co odpowiadał głównie lekki, utrzymany na dobrym poziomie styl autorki i zwykła ciekawość. Chciałam się dowiedzieć, co wydarzy się dalej, jak niezależna i bezpośrednia Malice poradzi sobie na własną rękę.
Przy opinii o pierwszej części wspomniałam, że autorka wprowadziła ciekawy zabieg burzący nieco chronologię utworu. Nie przeszkadzało mi to, ale mając teraz porównanie, przyznaję że trzymanie się uporządkowanej akcji wychodzi Idze Wiśniewskiej dużo lepiej. Taka tradycyjna kompozycja wprowadziłaby tylko chaos w „Spod flagi magii”, a działo się wystarczająco dużo, by jeszcze komplikować sprawę.
Książka absolutnie mnie nie zawiodła. Z uśmiechem powitałam znajomą narrację, genialne komentarze Malice i jej ognisty temperament. Cieszę się, że fabuła zaprowadziła bohaterkę do innej krainy, bo trochę się obawiałam, że opisywanie kolejnych magicznych zleceń z czasem może okazać się nużące. Malice, oczywiście nie bez marudzenia, przyjmuje ofertę wyprawy do Elegestii i zagłębia się w nieznajome tereny. Pierwotnie jej podróż miała trwać 10 dni, po których dziewczyna zamierzała wrócić do swojego pełnego konta bankowego i kota Shady’ego, ale splot licznych wydarzeń przekreślił jej plany. Malice, czasem na własne życzenie, przyciąga kłopoty, pakuje się w konflikty, a przy tym nie traci rezonu i nadal jest tak fantastycznie sarkastyczna, jak w pierwszym tomie. Myślę, że to jedna z najlepszych bohaterek, jakie spotkałam w literaturze młodzieżowej.
Autorce nadal nie da się odmówić świetnego stylu, a przede wszystkim genialnie wykorzystanego humoru – w odpowiednich chwilach rozładowuje atmosferę, albo jest po prostu przyjemnym dodatkiem. Pomijając całą otoczkę fabularną, która jest interesująca i szybko wciąga, podobały mi się drobne elementy, jak np. zderzenie dwóch różnych cywilizacji. Elegestia pod względem rozwoju zatrzymała się na średniowieczu, dlatego zabawnie było śledzić, jaką furorę robią zupki chińskie, które Malice zabrała ze sobą w ramach prowiantu. Poza tym autorka wykazała się dużą pomysłowością w niektórych wątkach: mówię tu szczególnie o historii smoków, która kompletnie różni się od wcześniej mi znanych i przedstawia tę rasę w zupełnie innym świetle.
Żeby nie było aż tak słodko, muszę się do tego i owego przyczepić. Chwilami do powieści wkradała się monotonia, która nieco męczyła. Powtarzały się schematy (np. dwie napaści na tle rabunkowym w bardzo krótkim odstępie czasu), bywało też przewidywalnie. Czasem akcja jakby stawała w miejscu i chociaż nie opuszczało mnie przekonanie, że wydarzenia konsekwentnie zmierzają do punktu kulminacyjnego, odniosłam wrażenie, że autorka miejscami na siłę wplata jakąś scenę, byleby zapełnić czas i tym samym przybliżyć czytelnika do finału.
Ano właśnie, finał. W „Żyli niedługo i nieszczęśliwie” zabrakło mi efektu „wow”, przez co byłam nieco rozczarowana. Tutaj było jednak zupełnie inaczej. Zwieńczenie podróży Malice, czy raczej to, co zostało wyjawione, zdecydowanie mnie usatysfakcjonowało i trzeba przyznać, że byłam zaskoczona, a to ogromny plus.
„Spod flagi magii” – mówię tu zarówno w kontekście tego tomu, jak i całego cyklu – serdecznie polecam osobom lubiącym magiczne powieści. Jeśli poszukujecie czegoś lekkiego w tej tematyce, nada się idealnie.