"(…) wszystko sprowadza się do miłości".
Wydawałoby się, że siostrzana miłość i więź, jaką ze sobą niesie to jedno z najtrwalszych uczuć, jakie może wytworzyć się pomiędzy dwójką ludzi. Wiem, co oznacza bycie siostrą i z jakimi skomplikowanymi sytuacjami wiąże się ta rola. Emily Giffin w swojej najnowszej książce pokazała mi jednak, że zbyt często oceniając swoje rodzeństwo, bazujemy na własnych doświadczeniach. A to błąd, duży błąd.
Emily Giffin to amerykańska autorka, która ukończyła Uniwersytet Virginia i rozpoczęła pracę w kancelarii adwokackiej na Manhattanie. Po jakimś czasie, gdy wyjechała do Londynu rzuciła jednak karierę i poświęciła się pisaniu. Autorka mieszka obecnie w Atlancie z mężem i trójką dzieci. Powieść pt. "Pierwsza przychodzi miłość" to jej ósma książka w karierze.
Josie i Meredith to dwie siostry, które stanowią swoje zupełne przeciwieństwo. Meredith mogłaby stanowić wzór do naśladowania – ma męża, czteroletnią córeczkę, dobrą posadę prawniczki i zdroworozsądkowe podejście do życia. Josie jest za to lekkoduchem, bezdzietną singielką, której zegar biologiczny niebezpiecznie tyka. Siostry miały kiedyś brata, który zginął tragicznie w wypadku. Tragedia ta na kolejne lata naznaczyła wzajemne relacje całej rodziny.
Najnowsza powieść Emily Giffin po raz kolejny traktuje o miłości, tym razem jednak jej głównym wątkiem jest miłość siostrzana, przybierająca wiele różnych twarzy. Autorka wykreowała zapadające w pamięć rysy psychologiczne dwóch kobiet, które łączą jedynie więzy krwi i nic ponadto. Josie i Meredith to dwie tak skrajne osoby, że czytelnik nie jest w stanie nie zająć stanowiska w ich narastającym od lat, konflikcie. Podobnie było ze mną i muszę przyznać, że przez całą powieść dopingowałam nie Meredith, a Josie, która według mnie ze swoimi wieloma wadami i lekkim podejściem do istotnych spraw, była po prostu prawdziwsza. Jej siostra, której życie tylko pozornie ułożyło się idealnie irytowała mnie widocznym egoizmem, ciągłym wytykaniem wad Josie, niemożnością wyciągnięcia ręki na zgodę oraz przekonaniem o swojej wyższości. Przyznam szczerze, że nie polubiłam Meredith nawet w małym stopniu, całą moją sympatię skradła bowiem niepokorna Josie, która według mnie jest najbardziej egzotyczną postacią tej książki.
"Pierwsza przychodzi miłość" to powieść, w której autorka zastosowała trafiony zabieg w postaci przeplatania między sobą pierwszoosobowej narracji dwóch sióstr, a także mieszania planów czasowych poprzez wspominanie wydarzeń z przeszłości. Dzięki temu, czytelnik otrzymuje szansę poznania genezy pewnych decyzji i konfliktów oraz co za tym idzie, możliwość własnej oceny motywów postępowania obu sióstr. Wątek rodzinnej tragedii, która wpłynęła na każdy aspekt życia jej członków, nasuwa wiele refleksji dotyczących braku rozliczenia się z przeszłością i utrzymywania sekretów w tajemnicy.
Podczas czytania ucieszył mnie bardzo fakt, iż autorka nawiązała do jednej ze swoich poprzednich powieści, a mianowicie do książki "Sto dni po ślubie", gdyż w fabule pojawia się Ellen, przedstawiona jako przyjaciółka Meredith. Dzięki temu zręcznemu zabiegowi, ja już wiem, jak potoczyło się dalej jej małżeństwo i jestem z tego scenariusza bardzo zadowolona.
Emily Giffin w swojej najnowszej powieści przemyca dość prostą i zarazem trudną prawdę – nie da się jednocześnie spełniać cudzych oczekiwań i zaspokajać swoich. Te dwie rzeczy naturalnie się bowiem wykluczają, doprowadzając zawsze do cierpienia. Nie jest to z pewnością najlepsza książka autorki, gdyż spodziewałam się po niej większej ilości wzruszeń, ale jedna z tych lepszych. Jeśli więc macie ochotę na przeczytanie sprawnie napisanej powieści obyczajowej, która zapewni wam kilka godzin intensywnego myślenia, zachęcam do lektury tej książki.
http://www.subiektywnieoksiazkach.pl/