Intruz jest przedstawiany jako pierwsza powieść S.Meyer, która jest skierowana do dorosłych czytelników. Czytałam wszystkie części sagi "Zmierzchu" i oczekiwałam książki równie przyjemnej w czytaniu ale przy tym zdecydowanie poważniejszej, nie ociekającej westchnieniami w stronę głównego męskiego bohatera i motywem wiecznie niespełnionej miłości. Jak to ostatecznie wyszło? Po lekturze mogę już wyrazić swoje zdanie.
Intruz zaskakiwał mnie w wielu momentach, niestety nie zawsze w pozytywnym znaczeniu. Pierwsze 100-150 stron jakoś niezbyt mnie wciągnęło dlatego uprzedzam wszystkich chcących przeczytać aby byli cierpliwi, bo całość rozkręca się gdzieś przed 200 stronami. natomiast świat stworzony w Intruzie bardzo mi się spodobał. Pomysł dusz wędrujących po różnych planetach i wszczepianych jak pasożyty w organizmy na nich żyjące wydał mi się oryginalny i świetnie przedstawiony. Motyw ludzi jako uciekinierów, emigrantów chowających się w podziemnych schronach również przypadł mi do gustu. Niestety, na tym pozytywy się u mnie kończą. Co do wątku miłosnego to przeczuwałam, że się pojawi, ale że nie będzie aż tak podobny do tego w "Zmierzchu". Myślałam, że będzie inny, bardziej dojrzały, mniej natchniony. Niestety tutaj podobnie jak w "Zmierzchu" jest trójkącik miłosny(można powiedzieć, że prawie czworokąt). Jest bohaterka i dwóch potencjalnych partnerów. Oczywiście jednego kocha ale on jej nie chce i przez to cierpi, natomiast drugi oddałby za nią wszystko, ona go lubi, ale nie tak bardzo, żeby zostawić dla niego tego pierwszego(a właściwie miłość do niego). I to się jakoś tak kręci, gmatwa, zamienia, przewraca a na końcu oczywiście jest happy end.
Jak oceniam książkę? Według mnie, gdyby autorka bardziej zwróciła się w stronę rozbudowania motywu fantasy jaki przedstawiła, a odeszła nieco od melodramatyczności, to ta książka byłaby naprawdę dobra. Czemu tak zrobiła? Nie wiem, ale się domyślam. Kiedy nie wiadomo o co chodzi, to chodzi o pieniądze. Meyer "jadąc" na sukcesie "Zmierzchu" chciała zatrzymać przy sobie wszystkie wzdychające fanki trójkąta Jacob - Bella - Edward. Wiedząc, że taki motyw chwycił za serca i portfele to i tym razem postanowiła go wykorzystać. A że mało oryginalnie? A że się dubluje? Cóż, takie prawa rządzą rynkiem. A jeśli nie zrobiła tego dla kasy, to może lepiej, żeby przestała pisać bo widocznie na "Zmierzchu" wyczerpały jej się pomysły. Wielka szkoda, bo to mogła być naprawdę świetna książka a Meyer mogła się dzięki niej odciąć od wizerunku pisarki dla nieszczęśliwie zakochanych nastolatek i wejść na ścieżkę bardziej dojrzałego pisarstwa.
S. King powiedział, że S.Meyer nie umie pisać. Jedni się z tym zgodzą, inni nie. Mi jej książki czyta się "jak po maśle" ale nie nazwę ich ambitną lekturą. Są przyjemne i lekkie w odbiorze. Niestety tylko tyle.