Z okładki patrzy na mnie sponad wachlarza kobieta. Ten wzrok, ten czarny wachlarz i ten tytuł – Trucicielka – powodują, że jak zwykle nie mogę oprzeć się Schmittowi.
Opowiadania, z których składa się ta książka są – dla mnie – inne niż poprzednie. Mimo że książki Schmitta zawsze mówiły o rzeczach nie najłatwiejszych. Łączy je motyw obsesji. Obsesji, która wypacza, niszczy, ale również pozwala się podnieść, odnaleźć, zmienić. Schmitt pozwala nam przyjrzeć się z bliska jej sile.
Każde z opowiadań jest wyjątkowe. Czy to tytułowa Trucicielka – opowieść o kobiecie i jej mrocznej tajemnicy, którą mógł poznać tylko jeden człowiek, młody proboszcz. Czy Powrót – opowieść o marynarzu, któremu tragiczna wiadomość uświadamia, kim się stał, kim zapomniał się stać i że straconych lat nie da się odrobić. Czy też Koncert Pamięci anioła, którego bohaterami są dwaj muzycy, których losy splecione są ze sobą jak losy Kaina i Abla, a których zazdrość i obsesja doprowadza do tragicznego finału. Ale najbardziej do gustu przypadło mi ostatnie, czwarte, opowiadanie – Elizejska miłość. Historia o mieszkańcach Pałacu Elizejskiego zamkniętych w sztywnych formach etykiet i powinności. To opowieść o władzy, miłości i nienawiści – o obsesjach, które mogą niszczyć, ale mogą też oczyszczać. Idealnie podsumował to opowiadanie sam autor. To opowiadanie-klucz dla całej książki: „ludzie […] gubią się w korytarzach czasu, prawie nigdy nie przeżywają podobnych uczuć jednocześnie, cierpią przez bolesne rozdźwięki”.
Słowa te znalazły się w umieszczonym na końcu książki Pamiętniku autora, który sam w sobie jest wart przeczytania. To możliwość zbliżenia się na chwilę do Schmitta i spojrzenia z jego perspektywy nie tylko na powyższe opowiadania, ich postaci, lecz również na literaturę, ludzi i życie.