Jak to jest być córką mordercy?
„Każda opowieść, nawet ta prawdziwa, ma swój koniec. Wymyślone historie mają swoje konkretne zakończenia, ale najzabawniejsze w literaturze faktu jest to, że życie biegnie dalej i podróż trwa nadal.”*
Dzieci wbrew pozorom to bardzo sprytne i mądre istoty. W jakiś dziwny sposób wyczuwają, że coś się dzieje, szczególnie gdy jest to coś złego. Wielka szkoda, że dorośli nie zwracają na to uwagi, bo czasem już wystarczyło by zapowiedz nadchodzącej tragedii.
Melisa Moore miała piętnaście lat gdy dowiedziała się, że jej ojciec jest seryjnym mordercą. Jednak swoją historię opowiada już od wczesnego dzieciństwa, dokładniej mówiąc od czasów, które pamięta. Jej rodzina na pozór wygląda normalnie: mama, tata, młodsze rodzeństwo. Tylko, że to co z pozoru może wydawać się normalne wcale nie musi takie być. Ojciec dziewczyny mimo, że kocha swoje dzieci i nie da nikomu ich skrzywdzić potrafi być impulsywny i nieprzewidywalny. Z czasem okazuje się czemu był taki inny w pewnych chwilach. Jak odkryta prawda wpłynie na dalsze życie Melisy i jej rodzeństwa?
Mam mieszane odczucia względem tej publikacji. Z jednej trony była interesująca, ale z drugiej nie tego się spodziewałam i chyba się trochę rozczarowałam. Książek z literatury faktu nie oceniam, bo nie uważam, że powinnam to robić. Nie można kogoś historii wstawić do skali i dać jej ocenę. Dla każdego jest ważna i jedyna.
W trakcie czytania naszły mnie dwie myśli, które praktycznie do tej pory kołaczą mi się o głowie. Pierwsza to fakt, że Melisa od dziecka podejrzewała, że coś jest nie tak z jej ojcem, że jest okrutny i sadystyczny (mówią o tym niejednok4rotnie sceny z opisami maltretowanych zwierząt), a i tak był jej „ukochanym tatusiem”. Gdy już później odkryła prawdę jej problemem było to, że nie odcięła się od tego wszystkiego. Obarczała siebie winą jakby to ona była morderczynią, a nie Happy Face Killer. Nie szukała pomocy i żadnej nie uzyskała, a szkoda, bo może prędzej by sobie uświadomiła, że wszystko się wydarzyło nie jest z jej winy. Bez tego potrzebowała mnóstwo czasu by dojść do właściwych wniosków, przy czym też wiele przeszła z tego powodu. Drugą rzeczą, która mi nie dawała spokoju była myśl, że temu wszystkiemu można było zapobiec. Keitha od początku ujawniał swoje skłonności i jeśli jego rodzina wykazałaby więcej zainteresowania i stanowczości względem tego człowieka wszystko mogłoby wyglądać inaczej.
Szczerze mówiąc publikacja ta nie bardzo przyciągała moją uwagę i nie wzbudzała jakiś wielkich emocji. Czytałam bo czytałam, bardziej by skończyć i mieć ją już za sobą niż dlatego, że interesowało mnie co będzie dalej. W pewnych chwilach książka wydawała mi się odrobinę naciągana. Te przeczucia, coś jakby objawienia wydawały mi się takie nieprawdopodobne, ale w życiu różnie bywa. Oczywiście nie było tak, że nie przeżywałam tego co opisywała Melisa. Niektóre fragmenty były straszne i niesmaczne. Z przerażeniem, niedowierzaniem i zniesmaczenie czytałam niektóre fragmenty. Wydanie tej książki miało pomóc autorce i kobietom w tej samej sytuacji, jeśli tak się stało to bardzo dobrze, cel został spełniony i nie ważne, że kogoś może ona mniej lub bardziej zainteresować.
„Przerwane milczenie” mówi kobiecie, która jako dziecko musiała poradzić sobie ze straszną prawdą. Opis prawdziwych wydarzeń, które działy się w rzeczywistości. Próba akceptacji i uwolnienia się ze szponów przeszłości. Czy udana, musi zadecydować sama zainteresowana.
*str. 300