Fantastyczny świat Derre stał się polem walki aniołów i demonów. Armia Pancernych Świętych, w której szeregach możemy odnaleźć Tenebris, główną bohaterkę, staje przeciwko bardzo potężnemu demonowi. Żniwiarz, władający esencją mrocznego boga śmierci, wciela się w młodego chłopaka i rozpoczyna swój podbój.
Tyle wiemy z opisu, wydaje się proste, prawda? Ani trochę, to tylko wierzchołek góry lodowej! Trzeba przyznać, że autor miał w głowie naprawdę rozbudowaną historię, co jest na plus. Jest dużo charakterystycznych bohaterów, a wydarzenia rozgrywają się w różnych czasach. Już na samym początku zalewa nas tyle informacji o świecie przedstawionym, że można dostać zawrotów głowy – a to niestety działa na minus…
Pomysłów jest sporo, ale sposób ich podania trochę szwankuje. Dużo czytelników wspomina o błędach, np. językowych i składniowych. Ja też je widziałam, korekta mogła się zdecydowanie bardziej postarać, ale umiałam przejść nad tym do porządku dziennego. Bardziej przeszkadzało mi, że w jednym miejscu czytelnik musi się skupić jak na wykładzie, żeby ogarnąć historyczną stronę powieści, a w kolejnym jest tak pusto pod tym względem. Myślę, że taki brak równowagi jest typowy dla debiutu i w następnej części będzie lepiej.
Podobało mi się, że choć wykorzystano znany motyw odwiecznej wojny aniołów z demonami, to nie jest jednoznaczne, kto jest tutaj dobrem a kto złem. Warto wstrzymać się z osądem, póki nie poznamy wszystkich punktów widzenia.
Nie brak w powieści humoru i lekkiego podejścia do poważnych sytuacji. Kto przebrnął przez „Achaję” Andrzeja Ziemiańskiego i, co najważniejsze, polubił ją, ten znowu uśmiechnie się na widok dialogów w „Duszach...”. Bohaterowie, pomimo swojej wysokiej rangi, odzywają się do siebie jak znajomi z podwórka i to również mi nie przeszkadzało. Taka jest po prostu konwencja.
Moja ocena nie jest ani na duży minus, ani na duży plus. Nie stworzył tego doświadczony pisarz, ale da się odczuć, że chciałby wiele przekazać, więc można udzielić mu kredytu zaufania.