"Utopce" to podstępne, wodne demony, występujące w mitologii słowiańskiej. W powieści Puzyńskiej to także nazwa wsi w której toczy się akcja, zarówno ta z roku 1984 jak i 2014.
Tym razem nie podobał mi się styl prowadzenia pióra autorki. Jakby trochę niechlujny, całkiem prosty. Tempo następujących po sobie zdarzeń, z początku także jest raczej wolne.
Fabuła nie przyciągała mojej uwagi, część wydarzeń była dla mnie niewiarygodna. Na przykład to że ksiądz wierzył w wampiry i na cmentarz przyszedł z kołkiem, czosnkiem i kropidłem.
Bohaterowie są ciekawie i przekonująco skonstruowani. Atutem autorki jest to że każda postać się różni od innej, chociażby trochę.
Bardzo irytowała mnie postać Klementyny Kopp. Szczególnie jej powtarzająca się często kwestia: Czekaj. Stop.
W 1984 roku w Utopcach podczas budowania altany natrafiono na kości. Od razu orzeczono że to kości wampira. Parę dni później po czterdziestych urodzinach Glorii Czajkowskiej jej mąż Tadeusz i syn Wojtek giną. Zostają po nich jedynie zakrwawione, poszarpane ubrania. Trzydzieści lat później komendant policji w Brodnicy, prosi o rozwiązanie sprawy sprzed lat. Lipowscy policjanci muszą dojść do prawdy inaczej ich komenda zostanie zamknięta.
"Utopcami" trochę się zawiodłem, ale na pewno sięgnę po kolejne powieści Katarzyny Puzyńskiej. Stawiam 7/10.
Upalne lato tysiąc dziewięćset osiemdziesiątego czwartego roku na zawsze pozostanie w pamięci mieszkańców odciętej od świata wsi Utopce. To wtedy ofiarą krwiożerczego wampira padły dwie osoby. Wśród przepastnej puszczy pełnej leśnych duchów łatwo jest uwierzyć w działanie sił nadprzyrodzonych. Czy gwałtowna śmierć obu ofiar naprawdę jest dziełem upiora? A może to któryś z mieszkańców wsi miał swoj...