Tytuł "Bezcenny" znamionuje coś wyjątkowego, cennego, unikatowego.
Niestety przeliczyłem się. Zarówno co do konstrukcji fabuły, jak i sposobu prowadzenia pióra, mam spore zarzuty.
Jest to powieść nierówna, w której fragmenty mrożące krew w żyłach, przeplatają się z nudnymi.
Tym razem Miłoszewski popełnił znaczący błąd, pisał zbyt rozwlekle. Przez co treść stała się mało atrakcyjna. Zbudował wprawdzie napięcie, ale jedynie w niektórych scenach.
Postacie w większości są ciekawe i oryginalne. Jednak w porównaniu ze skonstruowanymi w trylogii z komisarzem Szackim, te odstają a już na pewno nie wyróżniają się.
Akcja z początku toczy się w Polsce, w okolicach Zakopanego, w Warszawie, następnie w USA i w innych krajach.
Z biegiem stron powieść coraz bardziej wciąga. Jednak tym razem Zygmunt Miłoszewski mnie zawiódł, nie całkiem ale jednak. Stawiam naciągane 7/10.
"Zaklęła po polsku. Szwedzkie przekleństwa były naprawdę do niczego, zwłaszcza w takich chwilach, za to w polszczyźnie, po tylu wiekach polskich starań, żeby oddać stan wiecznie wkurwionej duszy, funkcjonowało kilka naprawdę ciekawych określeń."
"... życie to autostrada. A my prujemy pod prąd, oczy mamy zawiązane, ręce przykute do kierownicy, cegłę na pedale gazu. Jakkolwiek by się człowiek starał, jak nie manewrował, to i tak w coś uderzy."