Najbliższe jest najczęściej niezauważalne. Jest w spojrzeniu, ale trudno je dostrzec, ponieważ jest również samym patrzeniem. Najbliższe jest trudno słyszalne. Jest w słuchu, ale trudno je usłyszeć, ponieważ jest również samym słyszeniem. I dotknąć je niezmiernie trudno. Pomyśleć? Tak samo niełatwo, gdyż jest samym myśleniem. „No więc, gdzie to jest i co to jest to Najbliższe?” Najbliższym jesteś zawsze ty sam, najbliższe jest najbardziej Tobą. Ty jesteś swoim życiem. Po prostu. I te opowiadania są po prostu opisem życia. Mojego? Twojego? Opisem niełatwym, bo zawsze nieaktualnym, „pośmiertnym”, spóźnionym i nie na czasie. Bo potrzeba innego czasu, potrzebne jest pomiędzy…
…kiedy noc jest już zbyt późna, a poranek zbyt jeszcze wczesny; kiedy nocne stworzenia właśnie zasypiają, a poranne śpią jeszcze w kępach traw i chwastów potargane i porozrzucane jak stare zabawki; gdy wszystko ma jedno oko otwarte, drugie zaś zamknięte (znacie ten czas półotwartych źrenic?). Czy nie wydaje się wam, że musi to być czas rajski, braterski, okres miłosnego wzdychania, bo przecież zmorzeni sennością leżą obok siebie ludzie i zwierzęta, wrogowie obok przyjaciół?
Są to także teksty o miłości. Nic w tym wyjątkowego, wszak miłość jest wszędzie. I jest tak blisko! Może dlatego wydaje się, jakby jej nie było… tak byłoby może łatwiej i wygodniej. Ale miłość jest, a ci, którzy twierdzą inaczej, nie mówią prawdy. Może za bardzo umarli? Są to także teksty o umieraniu. W takim samym stopniu są to teksty o umieraniu jak o życiu. Co nie obumrze, nie wyda przecież plonu. To stara prawda. Ledwie znana, dlatego też najbliższa. [edytuj opis]
Czytelnicy tej książki polecają
Niestety zbyt mało osób przeczytało tę książkę, aby móc polecić Ci inne publikacje.
Nadszedł dzień wyjścia Damiana. Po śniadaniu wyrusza wraz z Babicą i Anatolem w głąb lasu. Damian dostrzega w puszczy podobieństwo do swojej matki – obie są miejscem, możliwością, fundamentem, na którym dopiero może coś wzrastać. Wędrują kilka dni. Trzeciego dnia podróży Babica słyszy niepokojące odgłosy. Ktoś ich śledzi. Dochodzą do niewielkiego wzniesienia, na szczycie którego rośnie drzewo o kształcie rozwartej dłoni. Postanawiają spędzić tam noc. Staruszka decyduje się pełnić całonocną wartę. Późną nocą czuje na sobie nienawistne spojrzenie. Od razu domyśla się, że to Nocnica. Kryjąc strach przywołuję ja, żeby się ujawniła. Po upływie chwili pojawia się. Jej ciało nosi liczne ślady oparzenia. Zaczynają rozmowę. Nocnica uważa Damiana za własność duchów ziemi, twierdzi także, że zakochały się one w chłopcu, że ten od początku urodził się wplątany w ich sprawy i należy od zawsze do nich. Babica próbuje tłumaczyć całą tę sytuację, ale Nocnica jest głucha na jej słowa. Zielarka postanawia więc przegnać demona. Wrzuca do ogniska, leżący nieopodal chrust. Buchają płomienie, które parzą i oślepiają zmorę. Hałasy budzą Anatola. Mężczyzna natychmiast sięga po przytroczonego do paska noża i rzuca nim w potwora. Ostre narzędzie wbija się w jego szyję. Nocnica jednak nie umiera, śmiejąc się przeraźliwie ucieka.
Nazajutrz docierają do celu, na trzęsawiska. Miejsce, gdzie Damian ma rozpalić ogień, zostało już przygotowane przez kogoś innego. Czekają na nieznajomych, lecz nikt się nie pojawia. Posiliwszy się Babica i Anatol opuszczają wzniesieni, pozostawiając Damiana samego. Ten rozpala ognisko i wrzuca do niego zawiniątko z pępowiną. Zanosi modlitwę do ziemi, wielbi jej dobroć i piękno. Za słupem ognia dostrzega siedzącą postać. Natychmiast ją rozpoznaje. Widzi tam swojego sobowtóra. Jest przerażony. Boi się tym bardzie, im bardziej sobie uświadamia, że ten drugi czuje dokładnie to samo. Nie wie jak się zachować. Krążą mu w głowie różnorakie myśli, ale to jedna, ta najgorsza i najgłupsza, pomyślana mimochodem, przeraża go najbardziej – „Musisz go zabić”. Od tej pory Damian nie będzie się mógł od niej uwolnić. Stanie się ona paranoiczna, bo skoro on to pomyślał, to tamten o tym wie. Z drugiej strony, może być tak, że to tamten pierwszy o tym pomyślał i należy się bronić, atakując jako pierwszy. Próbuje jednak normalnej rozmowy. Dochodzą do dwóch wspólnych wniosków – że wiele jest matek, ale śmierć jest matką najdoskonalszą, drugi, że nie ma dla nich ratunku.
Babica i Anatol słyszą wołanie o pomoc. Ruszają na pomoc. Zielarka zostaje w tyle. Anatol widzi jak Damian walczy z Damianem. Nie udaje mu się na czas dobiec do nich. Staczają się ze wzgórka i lądują w wodzie. Ojcu wyławia jednego Damiana. Rzuca się do wody, by odnaleźć drugiego, ale wyławia jedynie podobne do główki syna, skłębione wodorosty.
Damian wychodzi na podwórze. Staje naprzeciwko nadciągającej burzy. Chłopiec zwraca się bezpośrednio do niej. Pyta ją o to, co najbardziej ciąży mu na duszy - Jak brzmiała melodia wygrywana na piszczałce przez najzdolniejszego pasterza? Czy i ty potrafisz tak zagrać? Gdzie jest mój kochany dziadek? Dokąd go zabrałaś? I jego siwą brodę, scyzoryk i gwizdanie przy pracy? Dlaczego ziemia jest tak sucha i jałowa, że rozgałęzione sady rodzą tylko garści piasku? Co naszym sąsiadom po tym piasku? O jakiej winie wspominali ojcowie podczas modlitwy? W czym tobie zawinili? Dlaczego uczepiła się mnie złoba okrutna? Proszę, oddal ode mnie demona złej mamuny, który dręczy mnie tak bezlitośnie! Czy nie przepełniłaś się już naszymi grzechami? Chce by burza w końcu przemówiła, bo jej nadchodzenie, nie jest niczym innym jak zapowiedzią jedynie. No kichnij w końcu, burzo! W końcu pyta o dziewczynę, w której się zakochał: Czy powiesz mi, kim jest ta dziewczyna, którą spotkałem jak spała na stogu siana? Jak się okazuje, dziewczyna uwiesiła się na jego rzęsach i raz po raz pokazuje mu swoja nóżkę. Damian bardzo pragnie poznać ją nieco bliżej. Prosi burzę również o to.
Burza nareszcie się rozpętuje. Rozpętuje się na dobre. Nawałnica porywa chłopca, ale pomimo swojej niszczącej gwałtowności nie robi mu krzywdy. Jest dla niego delikatna i obchodzi się z nim z czułością.
Nad jego głową przelatuje wóz zaprzęgnięty w dwa konie. Konie walczą ze sobą, w którą stronę mają biec – coś takiego jak w platońskim micie o woźnicy, z tą różnicą, że tutaj wielką radość chłopca wzbudza to, że konie zrzuciły woźnicę. Powóz zaczyna krążyć wokół głowy Damiana, układając się w coś na kształt korony.
Nagle okoliczności się zmieniają. Wiatr cichnie. Słychać tylko cichy szelest. Damian czuje, jak na jego powiece ląduje ciężar. Myśli, że to któreś z przekleństw burzy znalazło sobie miejsce na zaczerpnięci paru oddechów. Próbuje je przegonić, jednak „ciężarek” przeskakuje na druga powiekę. Z przerażeniem odkrywa, że to przecież jest jego dziewczyna. Staje w miejscu i pozwala jej spokojnie zejść. Widzi jej stopkę, późnej łydki, uda, piersi. W końcu cała pojawia się przed nim. Delikatnie dmucha w jej kierunku, by spowodować osunięcie się kłębowiska jej włosów. Zaczynają rozmowę, która dotyczy urody dziewczyny, mocy uczucia, jakim Damian ją obdarza, planowania podróży do… Hondurasu. Rozmawiają też o łące i cmentarzyskach olifantów. Dziewczyna pragnie zobaczyć takie cmentarzysko. Chce poznać prawdę o uczuciach chłopca, uważa bowiem, że na łące pielęgnuje się urocze i niewinne kłamstwa, natomiast wśród ciszy i spokojnej śmierci cmentarzyska, każde kłamstwo wychodzi na jaw. Domysły dziewczyny wzbudzają w chlpcu niepokój i zdenerwowanie. Dziewczyna widzi w spojrzeniu Damiana pewną dwoistość. Jedno jego oko patrzy na nią z miłością, drugie zaś z pożądaniem i złością, jakby dwóch bliźniaczych Damianów mieszkało obok siebie. Rozmowa dobiega końca, dziewczyna ucieka przestraszona nieumiejętnością „dobrego patrzenia” chłopca, który widzi w niej same „epifanie”, a nie zauważa piegów ani pieprzyka obok nosa.
Nawałnica po raz kolejny wszystko miesza. Porywa chłopca dalej. Wyciąga z głowy chłopca najgłębsze wspomnienia i plącze jedne z drugimi – tworzy „plecionkę” z jego wspomnień. Pojawia się w izbie swojego domostwa uwieszony na suficie, na drewnianym oczepie, skąd ma doskonały widok na mieszkanie. Damian widzi swojego ojca, Anatola, oraz matkę, Elizę. Eliza jest w połogu. Pojawia się także stara Babica, biegająca z ręcznikami w te i we w te. Damian obserwuje z uwagą cierpienia swojej mamy i bezradność ojca. Dostrzega także niesamowitą grę sił życia w tej scenie, na której pojawia się szczególna postać. Jest to bogini Baubo [bogini śmiechu i swawoli, obsceniczności. Nazywano ją „przemawiającą spomiędzy nóg”, gdyż zazwyczaj była przedstawiana bez głowy, patrzyła sutkami i mówiła waginą. Występuje w micie o Persefonie i Demeter]. Boska wyśpiewuje Anatolowi pieśń. Chce go rozbawić i rozproszyć lęki. Za drugim razem udaje jej się to. Anatol zaczyna się śmiać, co uwalnia go od lęków o dziecko i żonę. Bogini znika.
W izbie rozlega się płacz dziecka. W Anatolu, ojcu Damiana, pojawia się wielka duma. Zwraca się do Stwórcy z pytaniem, czy nie obawia się o swoją pozycje, skoro to właśnie jego dziecko, najpierw stworzy głód, głodując, stworzyło rodziców, rodząc się, na końcu zaś stworzy samego Boga. Jest to ta wina, o ktorej wcześniej wspominali rodzice Damiana, gdy ten leżał chory w łóżku.
Wstaje świt. Jutrzenka wkrada się do izby. Chce pobłogosławić nowonarodzonego swoją świętą światłością. Anatol jednak na to nie pozwala. Ucieka przed światłem ku chwale błogosławionych ciemności. Podnosi swojego syna w górę. Wie, że są teraz oni jednocześnie ponad Bogiem, i tak względem niego nisko, jak nigdy przedtem. Zaczyna się śmiać. Śmiech ten przeraża obserwującego z góry Damiana, który dostrzega, że ojcu towarzyszy Chowaniec – kot o zielonych, złych oczach i czarnej sierści. Zwierzak schował się w cieniu i szczerzy kły na nadciągający poranek.
Burza się kończy. Przytula chłopca czule. Nie odpowiada dokładnie na pytania chłopca, ale pieści go delikatnie i tymi pieszczotami usypia.
Struktura opowiadania to raz jeszcze przejście z perspektywy zewnętrznej ku wewnętrznej. Dwaj przyjaciele – Damian i Beniamin – siedzą na szczycie niewysokiego wzniesienia. Mają stamtąd całkiem niezły widok na najbliższą, domową okolicę. Wspólnie podziwiają wszystko, co widzą, a także to, czego mogą się tylko domyślać. Odzwierciedla się to najwyraźniej na ich obliczach. Chłopcu przypominają słowa matki. Wspominała mu przed zaśnięciem, że wszystko jest dane. Nikt nie ma nic na własność. Nawet sam do siebie nie należy. Jest w nim niezgoda. Tylko Bóg żyje sam ze sobą w zgodzie. Miłosna cieśń zbratania się wszystkiego ze wszystkim przerwana zostaje przez piętrzącą się górę. Chłopcy nazywają ją „górą rodzicielską”, ponieważ to dzięki niej najbliższa okolica może być tym, czym właśnie jest. A jest tym, czym jest zawsze za jej pośrednictwem. Wszystko istnieje ze względu na nią, nawet myśli, by być właściwymi myślami, muszą się mierzyć z jej ogromem. Na to dumne, „rodzicielskie” wypiętrzenie góry, zwraca szczególną uwagę Damian. Decyduje się na pewien niewinny według niego eksperyment. Postanawia przekląć majestat góry, zagłuszyć ją tak, aby cała okolica słuchała tylko ich, aby to ich głosy były decydujące. Wspólnie z Beniaminem, łapiąc się za ręce i tańcząc kółeczka wmyślają obelgi i przekleństwa.
Zabawę przerywają im dźwięki muzyki. Melodia przenika ich na wskroś. Beniamin dostrzega, że to gra jeden z pasterzy wypasających stada owiec na zboczach góry. Muzyka wdziera się w Damiana, chłopiec pada na ziemie zwalony ciosem niewidzialnego przeciwnika. Czuje jakby ktoś, albo coś kościstym paluchem wdzierało się do niego rozrywając pępek. Muzyka rozbrzmiewa tak mocno, że w końcu ucieleśnia się w jego krwi, która rozlewa się z jego brzucha. Chłopiec mdleje.
Budzi się, dostrzegając wielkie, dyszące piersi i dorodne biodra Babicy – wiejskiej znachorki. Kobieta troszczyła się o jego wyzdrowienie. Smarowała go przeróżnymi, śmierdzącymi maściami, porozwieszała nad łóżkiem zioła i amulety. Damian słyszy pokorne modlitwy swoich rodziców. Sam też zaczyna się modlić i przepraszać niebieskiego króla za swoje grzechy, które musiał popełnić, skoro jakaś „złoba” zaczęła go męczyć. Prosi o przebaczenie i oddalenie od niego zła. Nie rozumie, dlaczego coś zaczęło dobierać się do jego brzucha. Modlitwę kończy potrójnym „Amen”.
Damian szybko wraca do zdrowia. Po kilku dniach może jak przedtem włóczyć się z Beniaminem po okolicy. Znajdują na bagnach szczerzące się szkielety psów. Po czaszkach próbują zgadywać, jak zwierzaki spędziły swój żywot. Stwierdzają, że bardzo dobrze zadomowiły się w zamulonych bagienkach i tę radosną myśl, starym zwyczajem, chcą zanieść dalej. Damian jednak ponownie czuje ukłucie szponiastego palucha. Okolica ponownie zwraca na niego swoje złe oko.
2. Babica
Elizę – matkę Damiana – nawiedza Babica. Chce ją jak najszybciej poinformować o pewnym zdarzeniu, które uświadomiło jej przyczynę „choroby” Damiana. Zielarka, przecisnąwszy się przez drzwi, siada przy stole, częstuje się nalewką i zaczyna opowiadać. Mówi o tym, że pewnej nocy nawiedził ją demon. Najpierw przeczuwała coś dziwnego, jakby wielkie i złe oko przypatrywało się jej przez cały dzień. Wieczorem zaś do jej chatki wkradła się Nocnica. Szukała amuletów, które Babica ukrywała w komodzie. Zły duch, rozglądając się po pokoju szeptał cicho imię chłopca: „Damian, Damian, Damian”. Babica skropiła zmorę święconą wodą, którą trzymała zawsze w pogotowiu. Krople zraniły potwora, który przed ucieczką zdążył jeszcze splunąć Babicy prosto w oczy, oślepiając ją na kilka dni. Nieszczęśliwa przygoda z Nocnicą przypomina starej kobiecie o zaniedbaniach, jakich dopuściła się podczas narodzin chłopca. Zielarka zapomniała bowiem zakopać odciętej pępowiny, („grzesznego sznura”) pod drzwiami albo pod drzewem (wysuszyła ją i schowała do komody). Podobnie zrobiła z błonką, która opatulała głowę Damiana (syn Elizy był „w czepku urodzony”). To rozgniewało leśne duchy. Proponuje własne rozwiązanie tego problemu. Wie, że zbliża się okres Wyjścia Damiana. „Wyjście” jest rytuałem przejścia, chłopiec musi udać się w głąb lasu, dojść do uroczyska, spędzić tam noc, ugodzić się z duchami mokradeł. Rytuał ten jest symbolicznym przejściem z wieku dziecięcego ku dorosłości. Babica radzi by Damian zabrał ze sobą pępowinę i wrzucił ją w ogień, by chłopiec sam dopełnił rytuału, którego zielarka zaniedbała. Jedynie w tym widzi staruszka możliwość przebłagania duchów.
***
W krótkiej rozmowie pomiędzy chłopcami Damian zwierza się Beniaminowi, że się zakochał. Niestety nie zna imienia dziewczyny, nie potrafi z pewnością stwierdzić, jakiego koloru miała włosy („…chyba złote”), ani jak była ubrana („Ona chyba nie była ubrana!”), ze wstydem przyznaje, że dokładnie widział jedynie jej nogę.
***
Przyjaciele postanawiają dotrzeć do „rodzicielskiej góry”. Wydaje im się, że skoro wszystko zaczęło się od wybrzmienia melodii granej na piszczałce przez pasterza, to po pomoc trzeba iść właśnie tam. Po długim marszu docierają na miejsce. Zaczyna już zmierzchać. Pytają pierwszego napotkanego pasterza o najlepszego grajka, jakiego nosi rodzicielska góra. Ten odpowiada im bełkotliwie, że wszyscy pasterze grają najlepiej. Z przestrachem zbliżali się do ognisk, by się ogrzać. Bardzo bali się pasterzy, gdyż ci pili już na potęgę. Ich niemrawe przymierzania się dostrzega siedzący przy ognisku pasterz. Zaprasza, by się przysiedli i napili. Damian i Beniamin częstują się z ochotą, po czym, przekrzykując jeden drugiego, starają wytłumaczyć starcowi, że szukają najzdolniejszego grajka wśród nich, bo jest taki jeden, który sprowadził na Damiana nieszczęście i tylko jako taki, może je od niego oddalić. Pasterz przygląda się im podejrzliwie i po chwili poczyna mówić. Twierdzi, że nikt tutaj nie jest w stanie nikomu pomóc, gdyż pasterze adorują jedynie powolne upadanie góry, która już od lat się nie wznosi, tylko kamień po kamieniu wykrusza. Powtarza, że nie ma już takiego grajka, ale niegdyś był u nich ktoś bardzo podobny i diabelnie zdolny. Nazywał go lekarzem. Pasterz ów swoją grą potrafił wydobywać z ludzi wszelkie choroby duszy i ciała. Wszelkie zło wyłaziło z nich, ale tylko na czas trwanie melodii. Później ponownie wcielały i „wduszały” się. Grajek śmiał się wtedy głośno. Wszyscy go za to znienawidzili. Starzec opowiada im także o swoim spotkaniu z niezwykłym muzykantem. Pamięta, jak grał mu przez całą noc najpiękniejszą pieśń. Później zaś domagał się od niego usłyszeć, jakie wrażenie na nim zrobiła i co też udało mu się w niej usłyszeć. Starzec opowiadał, że z ledwością udało mu się poskładać wyrazy w zdania, ale powiedział: Jesteśmy wszyscy, wy i my, i wszystko, co robimy, i wszystko, co robić będą po nas, ostatnim tchnieniem życia i pierwszym chichotem śmierci. Z czasem coraz więcej jest śmiechu. Żyjesz, więc przyzwyczajaj się do śmierci. Myśl jego bardzo się grajkowi spodobała. Sam muzykant dołożył swoje prawdy: Kto żyw umiera pośpiesznie oraz I nie ma zmartwychwstania. Pasterz kończy tym swoją opowieść i próbuje zagrać dzieciakom tę pieśń, którą sam nazywa „kłamstwem”. Na dźwięk piszczałki ogarnia ich senność, której nie mają siły pokonać. Osaczają ich dźwięki, których znaczenia nie mogli spełnić ani najsmutniejszymi słowami, ani żadną gorzką łzą. Zasypiają.
Zbudzili się nazajutrz. Stąpając na palcach, by nie obudzić śpiących i porozrzucanych jak kamienie polne pasterzy, udali się z powrotem do domu. Damianowi pojawiła się jeszcze pewna myśl – musi zwrócić się o pomoc do kogoś silniejszego.