Przełom wieku. Lata dwudzieste. Ameryka czasów prohibicji. Zwariowany charleston, początki jazzu, pierwsze zachwyty Freudem, ideał kobiety-wampa, fryzury na chłopczycę. W sam wir wydarzeń, w gorączkową atmosferę rodzącego się w wielkich bólach dwudziestego stulecia wtrącona zostaje niewinna dziewczyna, której imię - Garden - pochodzi od kwiatu gardenii, sprowadzonego do Stanów przez jej dziadków. Kwiatu białego, pachnącego słodko i ciężko. Asley River jak zawsze leniwie toczy brunatne wody, jak w "Scarlett". U Świętego Michała kuranty biją jak dawniej, jak wtedy, gdy Rett Butler i Scarlett O'Hara wracali z Balu Świętej Cecylii. W kolejnej książce Alexandry Ripley - autorki dalszego ciągu "Przeminęło z wiatrem" - poznajemy bowiem te same miejsca, jakby podobnych bohaterów, dzieje rodów z amerykańskiego Południa, których nazwiska przewijają się na kartach "Scarlett". Chociaż, chronologicznie rzecz biorąc, "Pożegnania z Charlestonem" to powieść wcześniejsza, wcześniej napisana, wewnętrzny czas powieści pozwala ją uznać za ciąg dalszy "Scarlett". Tak oto mamy trylogię. Garden Tradd - brzydkie kaczątko, z murzyńskich slumsów podźwignięte na nowojorskie salony, szalonym tańcem zachwycające Paryż i Londyn - pada ofiarą zemsty. Obarczona przekleństwem swego rodu, poznaje wielki świat i gorycz powrotu do miasta, które nie chce się z nią rozstać, które ściąga ją z wyżyn ciężarem przeszłości tak wielkim, że aż nie do przezwyciężenia.