Kiedy mowa o książkach Katarzyny Michalak, to zwykle można usłyszeć "Poczekajka", "Bezdomna" - dość oczywiste skojarzenia, bo książki zostały okrzyknięte najlepiej sprzedającymi się. Mimo to postanowiłam swoją przygodę z twórczością tej pisarki zacząć od jej debiutu (2007 r.), czyli "Gry o Ferrin". Nie wiem, czy to był dobry pomysł, bo dawno nie miałam takiego mętliku w głowie po lekturze.
Główną bohaterkę, Karolinę, poznajemy, gdy jedzie karetką do pilnego wezwania, jak się okazuje - próby samobójczej jej siostry bliźniaczki, której nie znała. Dziewczyna wzburzona po pracy wraca do swojego mieszkania, odrzuca oświadczyny bliskiego przyjaciela, dostaje od niego książkę, otwiera Portal i przenosi się do Świata Światów. Od tej pory jej losy mocno się komplikują i wpada w wir wydarzeń, na które nie ma większego wpływu, a jej rola sprowadza się do "musisz uratować Ferrin".
W skrócie fabuła nie wygląda interesująco, ale mało która tak wygląda. "Gra o Ferrin" jest straszną lekturą przez dokładnie 170 stron (wydania, które czytała, w reszcie nie wiem, ile stron). Bohaterka jest bezmyślną idiotką, bohaterowie pojawiają się za szybko, zbyt szybko biegnie też akcja. Na dodatek w zasadzie jest niezrozumiała. I mam wrażenie, że większość recenzentów, których teksty przeglądałam, w tym momencie zakończyła lekturę i stwierdziła, że książka jest tragiczna. A ja nie bez przyczyny podałam numer strony, bo dalej jest lepiej. Dokładnie na stronie 170 zaskakują pierwsze zapadki i czytelnik zaczyna rozumieć, co się dzieje. Najpierw nieśmiało, wyjaśniają się postacie Zła i Zdrady z prologu, dalej leci już całkiem szybko, aż do rozwiązania. Nie sprawia to, że fabuła jest nagle niesamowicie interesująca czy niepowtarzalna - nie ma takiej opcji, ale jest całkiem niezła. Intryga zaskakuje burząc wszystkie przewidywania czytelnika, nie ma też sensu dopatrywać się już na początku sprzymierzeńców i Wrogów Karoliny, bo i tak można się mocno zdziwić. Zwrotów akcji niesamowicie dużo, a to lubię. Problem w tym, że pojawiły się wydarzenia naciągane - sytuacja z siostrą Karoliny nie wiem czemu miała służyć, zamiast tego chętnie dowiedziałabym się, co stało się z jej rodzicami. Podobnie było przy szukaniu sprzymierzeńców - jakoś nie wierzę, że kazano by jej szukać sprzymierzeńców nie wyjaśniając nic.
Jeśli chodzi o bohaterów - kilku jest dobrze wykreowanych. Na pewno można do nich zaliczyć moją ulubioną postać króla elfów. Eleuzis jest tak kontrowersyjny, tak zdeterminowany, że zasługuje na szacunek. Analea natomiast jest postacią również dobrze wykreowaną, w końcu to główna bohaterka, jednak nie pamiętam, kiedy ostatnio trafiłam na postać, która by mnie tak irytowała. Jest strasznie głupia, momentami pusta, skrajnie bezmyślna. Nie mam bladego pojęcia, jak można się tak głupio buntować przeciw prostym rzeczom, a jednocześnie spokojnie zaakceptować fakt, że "muszę uratować obcy kraj, bo tak mi karzą". To też jest nieco naciągnięte.
Nie nazwałabym "Gry o Ferrin" arcydziełem, ale nie zgadzam się z twierdzeniem, że książka jest zła - w żadnym razie nie jest. Stanowi całkiem niezły wstęp do serii i myślę, że jest bardzo udanym debiutem. Chętnie sięgnę po inne książki tej autorki, z całą pewnością wśród nich będzie "Powrót do Ferrinu". Nie powiem, oczekuję od nich więcej.
------------------
Recenzja ukazała się również na moim blogu coffee-kafes.blogspot.com