Kiedy decyduje się na jakiś tytuł, nigdy nie jestem w stu procentach pewna, czy dana książka zdoła przypaść mi do gustu. Szanse są zawsze pół na pół – albo się spodoba, albo nie. W przypadku tytułu „Miłość? Bardzo proszę” autorstwa Aurelii Es było tak samo. Spodobał mi się pomysł, okładka i przez to nabrałam na nią chęci. Podczas lektury jednak szala przechylała się na niekorzyść książki. Dlaczego? Treść powieści nie przypadła mi do gustu. Zupełnie. I choć pojawiały się momenty pozytywne, nie zdołały zmienić mojego zdania.
Szyszka, oficjalnie zwana Urszulą, w swoim życiu zawsze miała pod górkę. Nigdy jednak nie narzekała na brak pomocy – mieszkańcy kamienicy przy ulicy Krzywej zawsze byli skłonni ofiarować pomocną dłoń. Dzięki nim udało jej się skończyć studia i rozpocząć nową drogę w życiu. Kiedy poznaje Adama, wydaje się, że już zawsze będzie szczęśliwa. Mężczyzna jednak znika pewnego dnia, a na progu mieszkania Szyszki pojawia się kobieta, która ma związek z jej Adamem. Czy szczęście zdoła do niej wrócić?
Po książki obyczajowe zawsze sięgam chętnie. Mają w sobie tą prostotę i ujmują nawet najbanalniejszymi wątkami. Miałam nadzieję, że tytuł „Miłość? Bardzo proszę” również zdoła mnie czymś ująć, tymczasem okazało się, że najzwyklej w świecie, tak po prostu, rozczarowała mnie. Z dobrej koncepcji ciepłej opowieści o miłości i szczęściu wyszło coś dziwnego, czego nawet nie potrafię nazwać. Autorkę za bardzo poniosła wyobraźnia, która w przypadku tego gatunku, a już zwłaszcza tej książki, niezbyt dobrze wygląda. Czytałam wiele tytułów o podobnej tematyce, jednak w żadnej nie znalazłam aż tylu pokręconych wątków.
Głównym problemem tej powieści jest zbyt poplątana historia. Niby zaczyna się ciekawie – jest kobieta z problemami, poszukuje szczęścia, przez cały czas czytelnik ma ochotę poznać jej losy i dowiedzieć się, co będzie dalej z jej życiem. Potem zaczynają się schody. Pojawiają się elementy fantasy (inaczej tego nie ujmę), która tak gmatwają cały obraz, że, po pierwsze: zanikają wszelkie odczucia co do lekkiej historii, a po drugie: tworzą niezrozumiały portret fabuły. Przez długi czas zastanawiałam się, co to było, czemu to miało służyć. Bo wcale a wcale nie przysłużyło się to książce, przeciwnie, zabrało jej cały urok, jaki utworzył się na samym początku.
Drugim, być może mniejszym, problemem, jest zbyt przerysowana narracja. Za dużo barwnych porównać, ot co. Jedni pewnie się zastanowią, dlaczego tak bardzo przeszkadzały mi porównania w narratorze, dlatego już tłumaczę. W narracji najbardziej lubię to, jak autor, za jego pomocą potrafi oddać całe piękno fabuły. W zależności od gatunku i rodzaju, aby było jak najprościej. Oczywiście nie mam nic przeciwko kwiecistym porównaniom, jakie zażywa narrator, ale nie strugajmy Orzeszkowej w prostej historii XXI wieku. Narrator „Miłość? bardzo proszę” jest jak najbardziej poprawny, jednak często był również niezrozumiały. I to przeszkadza w zrozumieniu jak i dobrym odbiorze tekstu.
Trudno mi powiedzieć, czy było coś wartego mojej uwagi w tej powieści. Ciężko było mi przebrnąć przez tak niewielką ilość stron, bowiem było wiele elementów, które przemawiają na jej niekorzyść. Zwłaszcza takich, które przeszkadzają mi rozkoszować się lekkością obyczaju. Jeśli jednak miałabym doszukiwać się pozytywów, byłby on jeden: bardzo ciekawi bohaterowie. Różnorodni, inni i pełni emocji. To chyba jedyna rzecz, jaka przytrzymała mnie przy opowieści do końca, pozwoliła na skończenie jej. W kreacji postaci autorka radzi sobie świetnie, dlatego jeśli popracowałaby nad językiem (głównie nad prowadzeniem narracji), jej kolejne książki byłyby znacznie lepsze. Jestem o tym przekonana.
„Miłość? bardzo proszę”, mówiąc krótko, jest powieścią o wszystkim, tylko nie o tym, co trzeba. Treść nie odzwierciedla w pełni tego, czego od niej oczekujemy jako czytelnicy. Nie dajcie się zatem nabrać na intrygujący opis, jest on tylko ziarnkiem, który doprowadzi was do niezłej pustyni, jaką znajdziecie w środku. Jeśli ktoś czuje się na siłach i chce poznać pokręconą historię obyczajowo-podobną, zachęcam do sięgnięcia po ten tytuł. A nóż widelec to akurat wam się spodoba. Kto wie?