Kryminały oraz thrillery w ostatnim czasie przewijały się przez moją biblioteczkę wielokrotnie. Jedne były ciekawe, inne mniej lub wcale. „Jedyna prawda” autorstwa szwedzkiego dziennikarza, Olle Lönnaeus’a, była jednym z tytułów, które zaciekawiły mnie i skutecznie do siebie przekonały. Czy jednak warta była zachodu? Z jednej strony okazała się bardzo interesująca, z drugiej nieco uboga o dodatkowe wątki. Jest niezła, ale do świetności wiele jej brakuje…
Pewnej śnieżnej nocy Joel Lindgren dostaje dziwny telefon. W słuchawce słyszy głos swojego ojca, który prosi go o pomoc. Nie rozmawiali dwadzieścia lat, jednak tego telefonu nie mógł zlekceważyć. Wyrusza do jego domu, gdzie po kilku godzinach wędrówki znajduje ciało ojca. Na ścianie groźnie brzmią słowa: Ghadab Allah – Gniew Boga. Ojciec Joela już wcześniej zaszokował opinię publiczną, malując proroka Mahometa pod postacą świni. Dlatego na pierwszym miejscu podejrzanymi stają się wyznawcy jego religii. W śledztwie pomaga inspektor Fatima al-Husseini, która przez swoje pochodzenia jako jedyna może dotrzeć do podejrzanego…
Szwedzki kryminał przede wszystkim kojarzy mi się z dobrej jakości książkami. Takie samo nastawienie miałam przy lekturze „Jedynej prawdy”. Z bólem muszę przyznać, że wstępne założenia w ogóle się nie sprawdziły, a fabuła w pewnym stopniu mnie zawiodła. Nie chcę wcale powiedzieć, że ani trochę nie przypadła do gustu, bo ogólnie rzecz biorąc książka jest ciekawa. Jednak kilka błędów autorskich sprawiło, że całość nie wygląda interesująco...Książkę można podzielić na dwie części: pierwsze kilkanaście rozdziałów, które wciągają i ciekawią oraz reszta rozdziałów, które dają wrażenie, jakby zostały ciągnięte na siłę. Te dwie części akurat się równoważą, dlatego początek czytamy z zapartym tchem po to, aby zaraz z mozołem czytać końcówkę. Nie wiem, dlaczego tak się stało, po pierwszych rozdziałach już było widać, że historia ma potencjał, że szykuje się kolejna świetna powieść. Kiedy jednak ruszyło śledztwo, coś się wypaliło, jakby autor stracił zapał do ciągnięcia historii. To negatywnie rzutuje na całość i po tym wszystkim jakoś po raz drugi nie sięgnęłabym z takim entuzjazmem po książkę…
Nie jest to jednak bardzo zła kontynuacja. Po prostu brakuje jej ikry, środka, który zapaliłby zainteresowanie w czytelniku. Wątki ciągną się jednostajnie, apatycznie, brakuje w nich życia. Akcja pojawia się w najmniej oczekiwanych momentach, co jest plusem, jednak wcale a wcale nie porywa. Końcówka wydaje się wymuszona, jakby została wymyślona na ostatnią chwilę i raczej nie daje satysfakcji z zakończenia historii.
Strasznie żałuję, że „Jedyna prawda” nie okazała się tak wciągająca, jak oczekiwałam. Nie jest zła, bowiem początek należy do nieźle rozegranej akcji, jednak w ostateczności wszystko posypało się przez końcówkę. Wszystko byłoby dobrze, gdyby poziom fabuły został utrzymany przez całą powieść. A tak wyszła mieszanka o obojętnej wartości. Nie chciałabym jednak zniechęcać do sięgnięcia po nią, książka nie jest wymagająca, ławo się czyta i przynajmniej przez większość tekstu panuje aura tajemniczości. Czasem też intryguje, co lekko tuszuje niedoskonałość. Jednak nawet jeśli coś maskuje małe defekty, trudno nie dostrzec wad powieści. A szkoda, bo zapowiadało się wielce interesująco…