Książka przede wszystkim zwraca na siebie uwagę swoim tytułem. Jeśli się dłużej zastanowić, to niedorzeczne wręcz wydaje nam się imię Dziadek. Czy takie imię w ogóle istnieje? I o co w tej książce chodzi? Może warto posłuchać w tej sprawie autora, który mówi:
Dziś wiem, że choć straciłem wzrok, to nie straciłem wyobraźni. Pierwszą osobą, która dała mi tę cenną lekcję, była moja wnuczka Ruth. Mimo swojej niezwykłej inteligencji nie potrafiła opanować umiejętności czytania. Jak mogłem pomóc jej zrozumieć podstawy sztuki czytania, skoro niemal nic nie widziałem? Doskonałym punktem wyjścia okazało się opowiadanie bajek. I tak powstała opowieść “Przygody Rózi i chłopca o imieniu Dziadek”. Mała książeczka jest uroczym śladem jednego z moich ulubionych doświadczeń pedagogicznych.Elliot Aronson zgodnie zaliczany jest do najwybitniejszych i najbardziej wpływowych ludzi XX zajmujących się naukami społecznymi. Aronson to naukowiec (chyba jeden z niewielu), który żyje według tego, co naucza. Jego dewiza życiowa jest bardzo prosta: Mistrzostwo nie polega na tym, by dostać dobre karty i uzyskiwać dzięki nim dobre wyniki, ale żeby uzyskać maksymalny wynik przy kartach, które dał nam los. Karty, którymi jesteśmy obdarowywani przez całe życie i tylko od nas zależy, czy mając je w garści, dobrze rozegramy partię. Naukowiec twierdzi, że wszystkie wymysły psychologii mają sens tylko, jeśli można je zastosować w praktyce. Jeśli uda się tego dokonać, to można doprowadzić do zmiany zachowania, a nawet postrzegania. Elliot Aronson znany jest z bardzo pomysłowych eksperymentów, które znajdują praktyczne zastosowanie np.: w wychowaniu dzieci. Zasłynął z przeprowadzenia eksperymentu klasy z puzzli, który polegał na tym, że dzieci różnych ras uczyły się w jednej klasie. Eksperyment dowiódł, że uczniowie takich klas wykazywali się mniejszym poziomem uprzedzeń rasowych oraz negatywnych stereotypów. Dzieci cechowała również większa pewność siebie oraz lepsze wyniki akademickie. To tyle słowem wstępu. Chyba wystarczy. Przejdźmy teraz do sedna, do samej książki.
W posłowiu czytamy, że autor w wieku 68 lat zaczął mieć problemy ze wzrokiem. Okazało się, że ma uszkodzona siatkówkę, a to doprowadziło do znacznej utraty wzroku. Było to dla niego bolesne doświadczenie, gdyż nie mógł już czytać. Zdarzyła się jednak sytuacja, która doprowadziła do wydawać by się mogło niemożliwego, rozwiązania. Aronson jest wspaniałym opowiadaczem( jeśli można użyć takiego słowa), który w bardzo plastyczny sposób potrafi opowiadać różnego rodzaju historie, które zapadają w pamięć. Studenci, dzieci i wnuki uwielbiały go słuchać, bo jego historie były barwniejsze i ciekawsze, od tych w zawartych w książkach. Pewnego dnia Aronson dowiedział się, że jego wnuczka Ruthie ma problemy z czytaniem. Była wtedy uczennicą pierwszej klasy i nie mogła sobie poradzić z tymi dziwnymi znaczkami. Bardzo przejął się tym problemem i bardzo chciał pomóc wnuczce. Tylko jak? Skoro od kilku lat prawie nic nie widział i nie mógł czytać. Myślał, myślał i pewnego dnia doznał olśnienia. Przecież może napisać opowieść razem z wnuczką. Przy kolejnej okazji, kiedy opowiadał Ruthie historię zaproponował, żeby ją zapisywać na kartkach papieru. Ruthie spodobał się ten pomysł. Może nie było to łatwe, bo autor musiał zapisywać słowa dużymi literami, a na jednej kartce mieściło się zaledwie kilka słów. Tak oto do pracy zasiadło dwoje autorów: jeden nie potrafił czytać, drugiemu z kolei z trudem udawało się odszyfrować litery nawet wielkiego rozmiaru. Aronson zmuszał wnuczkę, by zaglądała do zapisanego tekstu. Udawał, że nie pamięta czegoś co mówił. Ruthie z wielkim zapałem szukała słów rozpoczynających się na różne litery alfabetu. Bez stresu i w miłej atmosferze uczyła się czytać. Teraz ma już 14 lat i czyta podręczniki akademickie. Sami widzicie, że niemożliwe staje się możliwe.
Niezwykle prosta historia małej dziewczynki i chłopczyka, która po bliższym zastanowieniu zawiera drugie dno. Jest opowieść o zaufaniu, rozwadze, radości, osądzaniu ludzi. Mamy w niej naprawdę wiele. Opowieść całkiem inna od tych, które zalewają półki księgarń. Historia ta jest przykładem, że czasem najprostsze rozwiązanie daje najlepsze efekty oraz dowód na to, że dzieci mimo swoich niellu lat, potrafią wiele zrozumieć. Polecam. Wpadłam jak śliwka w kompot i wcale nie mam zamiaru wypływać.